Wieści z terenu

Spirala niepewności

Spirala niepewności

Trzeba było wykonać poważne rozszerzenia oprogramowania dla Działu Obsługi Klienta. Scedowano sprawę oczywiście na Lokalnego Informatyka, bo na kogóż by innego, skoro drugiego informatyka w firmie nie ma. Poza tym Lokalny tworzył system ów przed laty, kiedy z firmą był luźno dosyć związany. Później w nagrodę zgodzono się przyjąć go na stałe do pracy, aby ganiał wśród użytkowników i sprzęt instalował. Ponieważ zajęty był usilnie w czasie godzin pracy bieganiem, instalowaniem i usuwaniem awarii, postanowiono zlecić mu programowanie, jako dodatkową robotę za osobne wynagrodzenie. W każdej normalnej firmie potrzeby modyfikacji programów najpierw się sygnalizuje, następnie analizuje możliwości wykonania, a na końcu podpisuje umowę i oczekuje na realizację. W tej firmie jest zgoła odwrotnie.

Najpierw dawało się odczuć lekkie marudzenie użytkowników, że coś ma być zmienione. Strzępy tych dyskusji w postaci plotek docierały do uszu Lokalnego, który jednak nic nie czynił, bo nikt mu nie objawił o co chodzi i że w ogóle trzeba coś zrobić. Wobec braku zdecydowanej postawy Zarządu, Lokalny zbijał bąki po godzinach pracy, bo nie realizował aktualnie innego zlecenia, więc cóż miał robić. Gdy sprawa dojrzała, to znaczy Zarząd zorientował się za pięć dwunasta, że system nie jest gotowy, doszło do awantury. "Jeśli w ciągu dwóch miesięcy oprogramowanie nie będzie zmodernizowane, możemy zamknąć dział" - krzyczała Kierowniczka Działu Obsługi Klienta, której wtórował Zarząd. "Powiedzcie mi tylko, jakie zmiany mam wykonać w oprogramowaniu" - bronił się Lokalny. "Za dwa dni dostaniesz wykaz" - Zarząd wydał wiążącą decyzję. Wykaz pojawił się po dwóch tygodniach.

Na jego podstawie Lokalny sporządził projekt wstępny z kosztorysem, co trwało tydzień. Dokument ów złożył na ręce Kierowniczki Działu Obsługi Klienta, aby się przyjrzała i przekazała do akceptacji Zarządo-wi. Przekazywanie trwało następny tydzień. Do oddania gotowego produktu pozostał Lokalnemu miesiąc. Gdy z miesiąca owego ubył pierwszy tydzień, Lokalny zadzwonił do Kierowniczki: "No i co z tym projektem? Czy jest już zaakceptowany? Bez podpisu nie mogę zacząć prac". Nie chciał ruszać sprawy bez stosownej umowy, bo nauczony doświadczeniem wiedział, że zmarnuje kawał życia, a wynagrodzenia nie uświadczy. "Projekt zabrał Szef i trzyma go u siebie" - odpowiedziała Kierowniczka. Gdy minął drugi tydzień ostatniego miesiąca, Lokalny ponownie upomniał się. "Szef powiedział, że musi go przedyskutować na posiedzeniu z innymi członkami Zarządu" - oznajmiła Kierowniczka. Lokalny czekał. Minął trzeci tydzień miesiąca. Do uzyskania stanu gotowości oprogramowania pozostał tydzień. Wszyscy byli spokojni, z wyjątkiem Lokalnego, który myślał tak: "Podpiszą mi na dzień przed godziną zero i co ja pocznę? Wiadomo że przez noc nie wykonam czegoś, co miało pochłonąć miesiąc roboty. Jeśli nie zmieszczę się w terminie, Zarząd będzie miał pretensje do mnie, a nie do siebie. Gotowi mnie wywalić z roboty. Pomimo że sprawa nie dotyczy moich obowiązków służbowych, jest niezaprzeczalnie związana z moją osobą".

Strach, strach, strach - takie odczucia można mieć po przeczytaniu niniejszej historii. Lokalny obawia się poniesienia kary za nie swoje winy. Głębiej analizując zagadnienie, należy stwierdzić, że Lokalny - mimo wszystko - jest ofiarą własnych uczynków. Kto mu kazał zatrudniać się w tej firmie? Kto mu kazał pisać programy? Kto mu kazał zostać informatykiem? Kto mu kazał się kształcić? Kto mu każe żyć?

Piotr Schmidt (agent zakładowy)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200