Koniec leworucji

Jak nie, spodziewajcie się losu Zbigniewa H. A w końcu nie każdy z was jest tak popularny i nie każdy umie grać na gitarze, mogą być więc kłopoty z zarobieniem na grzywnę.

Policja zrobiła nalot na redakcję pisma "Ultra szmata", prowadzonego przez Zbigniewa Hołdysa, legendarnego lidera zespołu Perfect. Wizyta smutnych, umundurowanych panów w redakcji gazety zwykle niepokoi, ale spieszę uspokoić Państwa. Otóż w "Ultra szmacie" znaleziono nielegalne kopie programów. Również nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pismo prowadzone przez znanego muzyka wiele uwagi poświęca walce z piractwem.

Zbigniew Hołdys może więc dopisać następną zwrotkę do swojej "Autobiografii": Kumpel software zniósł / nie wiedziałem, że to lewy blues / Trzeba płacić, co to będzie / Klezmer każe grać w boys bandzie. Takie to figle płata życie, nawet bezkompromisowym rockersom.

Niejeden pan Hołdys zapomniał wykupić licencje na posiadane oprogramowanie. Podejrzewam, że gdyby analogiczny nalot urządzić na 90% polskich przedsiębiorstw i urzędów, to efekty byłyby podobne. Aż strach pomyśleć, co byłoby, gdyby sprawdzić komputery w domach. I tylko użytkownicy Linuxa mogą spać spokojnie - oni na pewno z licencjami są w porządku.

Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, co oczywiste, ze względu na ceny. To zadziwiające, ale bywa, że ten sam program na rynku polskim jest sprzedawany po wyższej cenie niż ten sam program na rynkach amerykańskim bądź niemieckim. Nawet jednak wtedy, gdy ceny programów są podobne w naszym kraju, a firmę stać na zapłacenie za nie, przedsiębiorstwa "nie pamiętają" o wykupieniu licencji stosownie do posiadanych instalacji.

Myślę, że luźne podejście do kwestii praw autorskich jest konsekwencją drogi, jaką przeszedł nasz kraj i przedsiębiorstwa przez ostatnich dziesięć lat. Dzisiejsi prezesi to w znacznej mierze pokolenie przedsiębiorców z drugiej połowy lat 80. i pierwszej 90. Prawa do oprogramowania nie były wtedy chronione nawet deiure, nie mówiąc o ochronie de facto (do której i dziś daleko). Nie należały też do wydatków pierwszej potrzeby, tak jak środki produkcji czy wynagrodzenia pracowników. Pracowałem wtedy w małej firmie informatycznej i pamiętam podejście w kwestii własności intelektualnej; zarówno u nas, jak i u naszych klientów.

Tę samą nutę słyszę w artykule Fałszywe korzyści (CW 21/2000). Przedstawia on, jak zarządy "kiwają" pracowników firm w kwestii zatrudnienia. Kombinują, jak zapłacić pracownikowi mniej, najlepiej tak, żeby on sam tego nie zauważył. Oto, co jego autor napisał w tym tekście: "Nawyk płacenia 'na boku' jest przypuszczalnie reliktem czasów, gdy firmy były małe, na dorobku. W gronie przyjaciół nie wypadało rozmawiać o umowach o pracę. (...) Firmy rosły, a mentalność szefów pozostała ta sama". Nic dodać, nic ująć!

Myślę więc, że prezesi polskich przedsiębiorstw właśnie w pionierskim okresie nabrali mentalności drobnych cwaniaków. Tej samej, która dziś sprawia, że nadal nie kupują oprogramowania, choć już teraz ich na to stać. I tej, która każe im stosować triki w zatrudnieniu, opisane przez Marka Szakala. Polska rewolucja przedsiębiorczości i informatyki zaczęła się trochę "na lewo", i "na lewo" odbywa się dalej. Jest to więc nie tyle rewolucja, co leworucja (autorem tego, doprawdy genialnego neologizmu jest Andrzej Sapkowski). A szefowie wielu przedsiębiorstw to jej dzieci.

Ale leworucja się kończy, a zaczyna się normalność, panowie prezesi! Dawajcie pieniądze na licencje i zacznijcie uczciwie wypłacać pensje. Jak nie, spodziewajcie się losu Zbigniewa H. A w końcu nie każdy z was jest tak popularny i nie każdy umie grać na gitarze, mogą być więc kłopoty z zarobieniem na grzywnę.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200