Kurę do rosołu

Kurę można potraktować dwojako. Można czekać na każde kolejne jajko - nieduże, ale smaczne i dostarczane regularnie. Wymaga to cierpliwości i myślenia w dalszej perspektywie, ale generalnie się opłaca. Można też z kury zrobić rosół - smaczny, pożywny i obfity, ale gdy już się go ugotuje, to nie można potem liczyć na jajka.

Kurę można potraktować dwojako. Można czekać na każde kolejne jajko - nieduże, ale smaczne i dostarczane regularnie. Wymaga to cierpliwości i myślenia w dalszej perspektywie, ale generalnie się opłaca. Można też z kury zrobić rosół - smaczny, pożywny i obfity, ale gdy już się go ugotuje, to nie można potem liczyć na jajka.

Polskie władze w ostatnich latach wykazywały szczególny entuzjazm dla tego ostatniego podejścia. Jeżeli tylko jakaś gałąź gospodarki przekształcała się w kurę znoszącą jajka, prędko ukręcano jej łeb i przeznaczano na rosół. Pierwszy taki przypadek miał miejsce, gdy podjęto próbę opodatkowania dochodów z giełdy, bodaj w 1992 r. Wskutek radosnej inicjatywy parlamentarzystów na rynku papierów wartościowych nastąpił krach, a podatku i tak nie wprowadzono. Potem urżnięto łeb handlowi przygranicznemu i drobnej przedsiębiorczości. Najświeższym przykładem ugotowania rosołu z kury znoszącej złote jajka było podwyższenie akcyzy na nowe samochody. Za jednym zamachem obniżono dochody budżetowe, zwiększono bezrobocie, i pogorszono wyniki istotnej branży przemysłowej.

Ostatnie działania polskich władz dowodzą, że wykazują się one wielką inwencją w gotowaniu rosołu także z tych kur, które dopiero oferują perspektywę znoszenia złotych jajek. Szczególnie ochoczo zajmują się bowiem one utrącaniem przedsięwzięć związanych z nowoczesną technologią.

Z przyjemnością przeczytałem krótki wykład o handlowaniu w Kathmandu, jaki napisał ostatnio Włodzimierz Serwiński. Przypomniał on kardynalną zasadę handlu: jeżeli dasz po sobie poznać, że zależy ci na sprzedaży/zakupie czegoś, to dobry handlowiec od razu zbije/wywinduje cenę. Szkoda, że felietonów Włodzimierza Serwińskiego nie czytuje polski rząd, bo zachował się on jak naiwniak w sklepie azjatyckiego sprzedawcy. Najpierw ogłosił, że oparł budżet państwa na opłatach licencyjnych za UMTS i w związku z tym bardzo mu zależy na sprzedaży tych licencji jak najszybciej, a teraz chce za nie uzyskać dobrą cenę. Na dodatek na kolanie przygotował dokumentację przetargową i postawił księżycowe warunki, co słusznie wytykają potencjalni koncesjonariusze. Skutkiem tego oferenci wycofują się jeden po drugim (albo w ogóle nie deklarują przystąpienia do przetargu), a kolejne terminy są odsuwane. Nie tylko wystawia to nasz kraj na pośmiewisko, ale także zagraża rozwojowi technologii UMTS w Polsce.

Kolejnego przykładu dostarczył serwis www.linuxnews.pl. Otóż w pewnej firmie urząd skarbowy znalazł użytkowane bezpłatne oprogramowanie: Linuxa i StarOffice. Uznał, że firma przyjęła darowiznę, której nie zarejestrowała, i nie odprowadziła odpowiedniego podatku. Wysoki urząd wycenił więc oprogramowanie wedle własnego widzimisię, tj. uznał, że Linux ma wartość Windows NT, a StarOffice - MS Office, i wystawił wezwanie do zapłaty podatku naliczonego od darowizny o wartości oszacowanej na podstawie cen dwóch produktów Microsoftu. Może się więc już niedługo okazać, że ci, którzy korzystają z darmowego oprogramowania, to frajerzy, bo muszą płacić wyższe podatki niż np. ci, którzy mają gorszy program, ale na fakturę.

Oba te przykłady pokazują, że w swojej łupieżczej łapczywości na bieżące dochody instytucje III RP ograniczają rozwój nowoczesnych technologii. Innymi słowy, przeznaczają na rosół kurę, która za kilka lat mogłaby zacząć znosić złote jajka.

Kiedyś myślałem, że władza powinna aktywnie włączyć się w promocję nowoczesnych technologii i budowę gospodarki elektronicznej. Teraz myślę, że powinna się od tego trzymać jak najdalej, bo za co się weźmie, to zepsuje.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200