Ściągamus igitur

Minął już pierwszy miesiąc roku akademickiego. Zapewne na większości kierunków skończyły się żarty, a zaczynają się schody, czyli kolokwia.

Minął już pierwszy miesiąc roku akademickiego. Zapewne na większości kierunków skończyły się żarty, a zaczynają się schody, czyli kolokwia.

Wiadomo że jak Polska długa i szeroka, na egzaminach i kolokwiach się ściąga. Ostatnio wprzęgnięto do tego nowoczesną technologię. Gdy w jednej z prywatnych stacji telewizyjnych puścili nagranie wykonane przez krótkofalowca, na którym ktoś spoza sali egzaminacyjnej dyktował zdającemu odpowiedzi, o procederze wypowiedział się jakiś wysoki urzędnik. Stwierdził, że właściwie każdą salę egzaminacyjną należałoby zabezpieczyć przed elektroniczną komunikacją ze światem zewnętrznym.

Tymczasem żadnej klatki Faradaya nie trzeba tworzyć, a wystarczy odrobina rozumu. Podczas swoich studiów uczestniczyłem w kilku egzaminach pisemnych, gdzie prowadzący nie musiał pilnować, czy ktoś ściąga. Pozwolę sobie opowiedzieć te historie dla tych z Państwa, którzy w rozwoju technologii komunikacyjnych upatrują zagrożenia wiarygodności egzaminów.

Na egzaminie pierwszym każdy mógł korzystać z dowolnych podręczników i "pomocy naukowych". Pytania były tak sformułowane, że trzeba było się nagłówkować, żeby wymyślić rozwiązanie, a gotowego nie można było znaleźć w żadnym podręczniku. Należy dodać, że studenci byli porozsadzani daleko, a za oderwanie się od krzesła groziło wyrzucenie z egzaminu.

Na egzaminie drugim na odpowiedzi przewidziano stosunkowo mało czasu, na tyle mało, że po prostu nie dało się przepisać z czegoś czy od kogoś, bo wymagałoby to najpierw znalezienia kolegi, który już skończył pisać, a potem skłonienia go do pomocy. Było to raczej niewykonalne.

Egzamin trzeci był najciekawszy: prowadzący przyporządkował wszystkim numery, swój numer należało rozpisać na pięciu bitach, a elementy każdego pytania zmieniały się w zależności od tego, czy dany bit był ustawiony, czy nie; np. zadanie brzmiało: "Zapisz w C/Pascalu algorytm mnożenia/ dzielenia liczb stałoprzecinkowych/zmiennoprzecinkowych ze znakiem/bez znaku zapisanych na dwóch/sześciu bajtach". Osoba o numerze 22 (10110 dwójkowo) miała więc pytanie: "Zapisz w Pascalu algorytm mnożenia liczb zmiennoprzecinkowych bez znaku zapisanych na dwóch bajtach". Przykład może nie jest do końca sensowny, ale zapewniam, że pytania na egzaminie były bardzo sensowne. I tym sposobem każdy w sali miał inne zadanie i po prostu nie było jak ściągać.

Oczywiście, na każdym z wyżej wymienionych egzaminów możliwość ściągania nie została wyeliminowana, tylko ograniczona w stopniu tak dużym, że większości studentów bardziej opłacało się ruszyć głową, niż spytać kolegę. Zauważmy też, że posiadanie wysoko technologicznych urządzeń nic albo niewiele pomogłoby ściągającym.

Uważam więc, że opowieści o tym, że nowoczesna technologia sprawia, iż ściąganie na egzaminach staje się coraz powszechniejsze, to zwykłe usprawiedliwienie dla leniwych prowadzących, którym nie chce się wymyślać zabezpieczeń jak opisane powyżej. Ale w końcu nie po raz pierwszy ludzie zrzucają winę na komputery i telefony komórkowe.

Na koniec warto dodać, że być może największym wrogiem ściągania okaże się czynnik, który niedawno zawitał na polskie uczelnie. Otóż, na niektórych kierunkach koleżanka i kolega w ławce obok nie są już kumplami z roku, a potencjalnym konkurentem na rynku pracy i w biznesie. A konkurencję, jak wiemy, trzeba traktować surowo, choć uczciwie. Odmowa "pomocy" podczas kolokwium na pewno jest i surowa, i uczciwa. Przyjaciel pracujący na Wydziale Prawa pewnej uczelni opowiadał mi, że musi tylko pilnować, czy studenci nie sięgają do ściągawek, bo o wzajemnej pomocy nie ma mowy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200