Gra w szkolenia

Gracze giełdowi znają z pewnością przynajmniej ze słyszenia jednego z pierwszych szczwanych lisów gry giełdowej, uznawanego za najwytrawniejszego spekulanta, znają na pewno Andre Kostolana, jak grają na giełdzie to na pewno go znają przynajmniej ze słyszenia, muszą znać ideał człowieka do wygrywania na giełdzie, ale nie wiem czy znają jego kredo, które brzmi: na całej kuli ziemskiej nie ma innego miejsca, w którym na metr kwadratowy przypadałoby aż tylu żałosnych głupców, co na giełdzie.

Gracze giełdowi znają z pewnością przynajmniej ze słyszenia jednego z pierwszych szczwanych lisów gry giełdowej, uznawanego za najwytrawniejszego spekulanta, znają na pewno Andre Kostolana, jak grają na giełdzie to na pewno go znają przynajmniej ze słyszenia, muszą znać ideał człowieka do wygrywania na giełdzie, ale nie wiem czy znają jego kredo, które brzmi: na całej kuli ziemskiej nie ma innego miejsca, w którym na metr kwadratowy przypadałoby aż tylu żałosnych głupców, co na giełdzie.

Andre Kostolan prowadzi ponoć szkolenia, ale to są drogie szkolenia, bo jak mawia koszty wyszkolenia głupców są znacznie większe od kosztów wyszkolenia ludzi mądrych. Mawia też, że zastanawia się często skąd głupcy mają pieniądze na szkolenia i dodaje, że zastanawia się też, skąd u nich nadzieja, że szkolenia z tak niemożliwej do nauczenia się dziedziny jak gra na giełdzie uczynią z nich mądrych spekulantów giełdowych. Andre Kostolan nie udziela odpowiedzi na te pytania, ale należy się domyślać, że powodem takim może być albo głód pieniędzy, albo głód wiedzy. Z mojej znajomości geografii wynika, że wiedzę zdobywa się gdzie indziej, wynika też, że z wiedzy wcale nie wynikają pieniądze, ale gdy uparcie męczą mnie różne instytucje, kuszą mnie różne instytucje do wzięcia udziału w szkoleniach, to znaczyć może, że jestem w błędzie. Bo jak Andre Kostolan ewidentnie ze swoich szkoleń robi sobie zabawę, tak zapraszający mnie na szkolenia biorą to na serio.

Wpadam więc w jakieś bazy wysyłkowe, na skutek czego otrzymuję propozycje wzięcia udziału w różnorakich szkoleniach z wiedzy ulotnej, z wiedzy ważnej, modnej wiedzy, wiedzy na temat zarządzania, wiedzy niewiedzy - jak mawia mój kolega absolwent wydziału właśnie zarządzania jednego z uznanych uniwersytetów - i zastanawiam się, jak to jest, że ja nie jestem szkoleniami tymi zainteresowany, a otrzymuję na nie zaproszenia. Od lat otrzymuję na nie zaproszenia, od lat odpowiadam na nie milczeniem, a od lat zaproszenia te przychodzą. Jak to jest, myślę sobie, że specjaliści od zarządzania nie zauważyli przez tyle lat, że ja nie jestem zainteresowany szkoleniami na temat zarządzania, a zapraszają mnie na szkolenia z zakresu zarządzania. Może to jest tak, że specjaliści od zarządzania wiedzą, że ja nie mam pojęcia zielonego na temat zarządzania, dlatego właśnie przysyłają mi zaproszenia na szkolenia. A może to jest tak, że to specjaliści od zarządzania nie mają pojęcia o zarządzaniu, dlatego przysyłają mi te zaproszenia. Może to jest, tego nie można wykluczyć, nieporozumienie, bałagan. Nie wiem dlaczego tak jest, ale tak jest.

Jest tak, że otrzymuję cyklicznie, otrzymuję w cyklu okołotrzydniowym zaproszenia na szkolenia z tematów a to budowania zespołów, a to z coachingu - czyli z określania standardów efektywności zawodowej, z doskonalenia umiejętności menedżerskich kadr kierowniczych, z gier decyzyjnych (uczestnicy zarządzają konkurującymi przedsiębiorstwami produkcyjno-handlowymi) i to musi być ciekawa ciekawostka, otrzymuję zaproszenia na szkolenia z tematu kierowanie jednostką, czyli sam na sam z pracownikiem, z kierowania zespołem, z tematu kompleksowe szkolenie dla służb zaopatrzeniowych (tu rzeczywiście moja wiedza jest nikła, skoro bywają ranki, że brakuje mi kawy), z rekrutacji i selekcji, z ocen okresowych pracowników, twórczego rozwiązywania problemów, wprowadzania zmian w firmie, zarządzania potencjałem ludzkim, zarządzaniem sobą, zarządzaniem własnym czasem i wiele, naprawdę wiele innych zaproszeń otrzymuję, tyle ich otrzymuję, że nie jestem nawet w stanie zapamiętać ich tematów.

Darzę wielkim szacunkiem specjalistów od tych wszystkich dziedzin, ale poprzestając na temacie zarządzania własnym czasem i zarządzania sobą z braku miejsca nie wymieniając innych muszę napisać, że ja się nauczyłem tego przed laty, w szkole średniej się tego nauczyłem z pism wydanych drukiem przed paroma stuleciami, w których to te zagadnienia zostały w pełni wyczerpująco zaprezentowane i właściwie nie ma co do nich dodawać. Z egzotycznych może się wydawać pism nauczyłem się tego, bo były to pisma świętych: Ignacego Loyoli, Tomasza z Akwinu, Benedykta i innych. Aktualnie np. nie zastanawiam się nad zarządzaniem własnym czasem, ale dyskutuję na temat reguły św. Benedykta z ojcem Marianem OSB (benedyktyn) za pomocą poczty elektronicznej (tak!), na temat wpływu reguły założyciela jego zakonu na kształt obecny Europy. To, że modne dziś zagadnienia ubrane w ładne hasła zostały dawno już rozpracowane, potwierdziło mi zresztą kilka osób.

Zarządzanie własnym czasem czy negocjacje zespołowe zostały rozłożone na czynniki pierwsze przed stuleciami. Świat tego nie widzi, bo świat nie czyta (regułę św. Benedykta mogę pożyczyć, jak i inne pisma). A jak świat nie czyta, a ma jedynie nadzieję, to nie wróży to niczego dobrego. Może rzeczywiście uratują nas szkolenia?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200