Diabeł tkwi w szczegółach

Usługodawcy internetowi tradycyjnie już wiele pretensji kierują pod adresem Telekomunikacji Polskiej SA. Mają również pretensje do urzędników Ministerstwa Łączności o bezczynność w nierównych zmaganiach usługodawców z monopolistą.

Usługodawcy internetowi tradycyjnie już wiele pretensji kierują pod adresem Telekomunikacji Polskiej SA. Mają również pretensje do urzędników Ministerstwa Łączności o bezczynność w nierównych zmaganiach usługodawców z monopolistą.

Usługodawca internetowy powinien być dobrym partnerem dla operatora telekomunikacyjnego. Oferując usługi dial-up, generuje w sieci operatora duży ruch o dobrej charakterystyce (długo trwające połączenia z tymi samymi numerami), biorąc jednocześnie na siebie odpowiedzialność za inwestycje w sprzęt i utrzymanie internetowego węzła dostępowego (koszt punktu dostępowego w węźle wynosi 800-1000 USD). Usługodawcy chcą, aby korzyść była obopólna, tj. domagają się wprowadzenia zasad, według których otrzymywaliby zwrot części przychodów operatora z tytułu ruchu generowanego w sieci telefonicznej. Gra toczy się o wpływy z milionów minut miesięcznie.

Dzisiaj Telekomunikacji Polskiej SA, która obsługuje 94% telefonicznych łączy abonenckich, na współpracy nie zależy, bo po pierwsze, świadczy usługi dostępowe, po drugie, usługodawcy - nie mając wyboru - i tak muszą korzystać z jej usług.

Oficjalne wsparcie

Ministerstwo Łączności popiera jednak dążenia usługodawców. W tym celu zostało przygotowane stanowisko ministerstwa (konsultowane z zainteresowanymi firmami), mówiące o prawidłowych zasadach rozliczeń, zarówno w świetle obecnego, jak i nowego prawa telekomunikacyjnego, które będzie obowiązywać od początku 2001 r.

W dokumencie stwierdzono, że operator powinien dzielić się przychodami z usługodawcą. W tym roku operator może zatrzymać dla siebie (za połączenie lokalne) maksymalnie 6 gr za minutę połączenia, w przyszłym nie więcej niż wynika to z kosztowej stawki za połączenie lokalne (czyli de facto nie powinien w ogóle zarabiać na takim połączeniu). Reszta, czyli ok. 3 gr, powinna trafiać do usługodawców, a tych to nie zadowala. "Firmy ISP powinny uzyskiwać co najmniej 35-40% przychodów z impulsu. Inaczej ich działalność będzie deficytowa" - twierdzi Thomas Kolaja, dyrektor Elektrim Online. Tymczasem TP SA nie zgadza się nawet na stawki proponowane w ministerialnym stanowisku.

Konflikt jest poważny - dotyczy bowiem istoty problemu. Ministerstwo Łączności zwraca się do internetowych usługodawców: "Jesteście operatorami i musicie porozumieć się z TP SA w zakresie współpracy międzyoperatorskiej". Tymczasem kierownictwo TP SA jest innego zdania i mówi do usługodawców: "Nie jesteście operatorami i nie ma mowy o współpracy międzyoperatorskiej. Możemy współpracować, ale na innych zasadach". Te inne zasady to np. rozliczanie na zasadach hurtowych liczby minut wykorzystania sieci telefonicznej. TP SA nie różnicuje jeszcze pod tym względem oferty dla grup klientów, ale można się spodziewać, że tak się stanie, gdy zacznie obowiązywać nowe prawo telekomunikacyjne. Istotna byłaby wielkość generowanego przez ISP ruchu (im większy, tym zgodnie z zasadami handlu proporcjonalnie więcej przypadałoby przychodów dla usługodawcy). Na to nie zgadzają się mniejsi usługodawcy, popierani przez urzędników, którzy domagają się równego traktowania wszystkich podmiotów działających na rynku usług dostępowych do Internetu.

Tymczasem nawet niezależni eksperci nie są zgodni, czy wraz z zapisami nowych regulacji klasyczna działalność usługowa ISP pozwala na uzyskanie statusu operatora. Jak to zwykle bywa, lektura krótkiego nawet zapisu umożliwia dwóm prawnikom wysunięcie przeciwnych wniosków. Pytanie sprowadza się do tego, czy ISP świadczy usługi w sieci publicznej, to znaczy czy obsługa dostępowego węzła modemowego jest wykorzystaniem sieci publicznej? Odpowiedź na to pytanie będzie jednym z zadań dla powstającego Urzędu Regulacji Telekomunikacji (URT).

Na korzyść TP SA przemawia fakt, że właściwie nigdzie w Europie operator dominujący nie rozlicza się bezpośrednio z usługodawcami internetowymi. Ci bowiem współpracują z mniejszymi lokalnymi operatorami telefonicznymi, którzy z kolei mogą już rozliczać się z operatorem na tzw. zasadach intercon-nect (z uwzględnieniem rzeczywistych stawek kosztowych - interconnect to w dużym uproszczeniu zasada łączenia sieci, pozwalająca na wzajemną wymianę ruchu i najbardziej korzystna pod względem finansowym dla abonentów obu operatorów).

Działający w Polsce usługodawcy i lokalni operatorzy telefoniczni chętnie by ze sobą współpracowali, ale na przeszkodzie stoi obowiązująca do tej pory zasada rozliczeń bill & keep (zatrzymywanie całości opłaty za rozpoczęcie połączenia). Według niej, operator lokalny nie miałby żadnych przychodów z tytułu ruchu dostępowego generowanego przez abonentów TP SA. Jeśli nawet wkrótce te zasady się zmienią, to pozostanie obawa, że operatorowi dominującemu nie będzie zależeć na zapewnieniu wystarczającej przepustowości na styku dwóch sieci, tak aby abonenci nie rezygnowali z węzłów dostępowych TP SA na rzecz sieci innych operatorów. Przedstawiciele operatorów skarżą się, że na razie warunki działania na polskim rynku telekomunikacyjnym dyktuje TP SA, a nie Ministerstwo Łączności.

Oficjalne stanowisko ministerstwa dopuszcza również inne możliwości, w tym specjalne taryfikowanie numerów dostępowych, rozpoczynających się od 0-20. TP SA jest w stanie to zaakceptować, pod warunkiem że do podziału byłaby nadwyżka (ponad opłatę za połączenia lokalne).

Nie jest dobrze

Ministerstwo dopiero od niedawna rozpoczęło realizację spraw o fundamentalnym znaczeniu. "Wydział zajmujący się sprawą interconnect powinien być rdzeniem Ministerstwa Łączności. Tymczasem istnieje dopiero od połowy roku i pracują w nim 3 osoby" - mówi Anna Streżyńska, doradca ministra łączności.

Regulator w niektórych sprawach notuje kilkuletnie opóźnienie. Wnioski operatorów internetowych o arbitraż nie spotykają się z reakcją ze strony urzędników. Firma SM Media rozpoczęła rozmowy na temat wzajemnych rozliczeń z TP SA już ponad 5 lat temu. Bez efektów. Skargi kierowane do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów i prośby o arbitraż złożone w ministerstwie również niewiele pomogły. Ponadto firmy internetowe nie stanowią zwartej siły. Jedynie niektóre z nich są reprezentowane w Polskiej Izbie Informatyki i Telekomunikacji, gdzie nie stanowią przeciwwagi dla zrzeszonych operatorów telefonicznych. W efekcie nie potrafią stosować skutecznego lobbingu i muszą liczyć na dobrą wolę urzędników.

Prawo do pętli

W oferowaniu stałego dostępu do Internetu przez usługodawców kluczową sprawę stanowi tzw. unboundling, czyli możliwość wykorzystania przez inne firmy telekomunikacyjne czy internetowe łączy prowadzących bezpośrednio do abonenta telefonicznego (tzw. ostatnia mila). Operator internetowy, pragnący świadczyć np. usługę ADSL, powinien mieć możliwość uzyskania prawa do użytkowania telefonicznej pętli abonenckiej, prowadzącej do tego odbiorcy, który chce korzystać z usługi ADSL.

Unboundling jest podstawowym rozwiązaniem przyjętym we wszystkich regulacjach prawnych, mających doprowadzić do demopolizacji rynku telekomunikacyjnego w krajach Unii Europejskiej. "Nowe prawo telekomunikacyjne niestety nie reguluje precyzyjnie tej kwestii. Ministerstwo Łączności nie może natomiast wydać rozporządzeń, które w pewnym sensie wychodziłyby przed ustawę" - mówi Anna Streżyńska. Dopiero więc praktyka rynkowa pokaże, jak w Polsce realizowany jest unboundling. Niestety, perspektywy nie są optymistyczne. "Niby można z tego korzystać, ale zawsze okazuje się, że coś stoi na przeszkodzie, chociażby to, że w centrali nie ma już miejsca na moje urządzenia" - twierdzi Wojciech Gawęda, prezes Zarządu SM Media SA.

Sytuacja nie sprzyja tym usługodawcom, którzy dopiero teraz chcieliby pojawić się na rynku. Najwięksi, od lat obecni w Polsce, zdołali ze swoimi węzłami dostępowymi dostać się do central obsługiwanych przez TP SA. Znacznie trudniej jest to uczynić nowym podmiotom. Należy też dodać, że niekiedy TP SA każe sobie płacić za miesięczną dzierżawę metra kwadratowego w centrali telefonicznej prawie 2 tys. USD!

Koegzystencja

"Rynek internetowy to nie jest rynek proszku do prania, na którym trzeba kogoś wyeliminować, by wejść z nowym produktem. Internet to rynek wzrostu, na którym mogliby rozwijać się wszyscy" - mówi Wojciech Apel z Pik-Net. Usługodawcy, walcząc o lepsze warunki działalności, przypominają, że małe firmy są potrzebne, by promować i testować nowe usługi, próbować nowych rozwiązań, ponosząc ryzyko niepowodzenia i bankructwa. Jeśli się sprawdzą, to nowe usługi będzie mógł podjąć duży operator. Zdaniem przedstawicieli firm świadczących usługi dostępu do Internetu, monopol na tym niebywale dynamicznym rynku będzie szkodził również monopoliście.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200