Bariera sześciu zer

Po raz kolejny jesteśmy w Bangkoku. Po raz kolejny nocujemy w tym samym hotelu i spacerujemy tymi samymi ulicami. Widzimy tych samych sprzedawców, którzy ze swoimi przenośnymi straganikami niezmiennie okupują te same miejsca na chodniku. U jednego z nich przywykliśmy kupować naleśniki z bananami.

Po raz kolejny jesteśmy w Bangkoku. Po raz kolejny nocujemy w tym samym hotelu i spacerujemy tymi samymi ulicami. Widzimy tych samych sprzedawców, którzy ze swoimi przenośnymi straganikami niezmiennie okupują te same miejsca na chodniku. U jednego z nich przywykliśmy kupować naleśniki z bananami.

Kupowaliśmy je wczesnym rankiem, kupowaliśmy w południe, kupowaliśmy późną nocą. Niezależnie od pory dnia Taj z jednakową obojętnością i znudzeniem powtarza te same ruchy. Ugniata ciasto, wkraja banana, dzieli całość na szesnaście kawałeczków i polewa skondensowanym mlekiem. Jedyne urozmaicenie przychodzi, gdy któryś z klientów zażyczy sobie dodatkowego jajka lub polewy czekoladowej. Dzień w dzień te same ruchy, 18 godzin na usługach turystów.

Nawet gdyby nasz sprzedawca miał trochę więcej wolnego czasu, z pewnością nie zainteresowałby się losem kolejnych, właśnie zwalnianych dotcomowców. Kiedy uczyłem się informatyki, wówczas fundamentalne pojęcie algorytmu zwykło się tłumaczyć poprzez porównanie do przepisu kucharskiego. I choć pomysł na e-biznes wydaje się równie prosty jak przepis na naleśniki, to jednak nie każdemu się to udaje. Coraz to nowe e-firmy boleśnie się przekonują, że choć generalnie pieniądze leżą na ulicy, to nie zawsze i nie na każdej. Jakiż to los może czekać w najbliższej przyszłości nasze internetowe firemki, skoro Yahoo! - historia i potęga e-światka - traci krociowe zyski z rynku reklam? Może będą smażyć naleśniki, kto wie :-)

Rzecz jasna, zawirowania, które obserwujemy, nie odwrócą ogólnego trendu. Zdążamy do e-gospodarki. Przekonuje nas o tym między innymi prof. Cellary w wywiadzie publikowanym w Gazecie Wyborczej. Zapewnia on, że już wkrótce w skali masowej będziemy handlować nie jak dotąd nośnikami informacji (papierem, taśmą, płytą CD), ale samą informacją (artykułem, utworem). I jakby na potwierdzenie jego słów Napster - symbol internetowej wolności lub jak niektórzy wolą internetowego piractwa - ogłasza w Davos plan skomercjalizowania swojego fenomenu. Jeśli prof. Cellary ma dar wypowiadania właściwych opinii we właściwym czasie, to pozostaje nam teraz tylko wyczekiwać dnia, w którym rząd RP zmieni radykalnie swoją politykę względem MEN oraz KBN i uwierzy w taką właśnie możliwość inwestowania w przyszłość i dobrobyt kraju.

Wyjeżdżamy z Bangkoku na południe Tajlandii. Autobusem. Bilet można kupić albo w recepcji hotelu, albo w jednej z agencji turystycznych. W sumie w okolicy Kao San Road będzie ze sto takich miejsc. Każdego wieczoru, skromnie licząc, ok. 600 turystów wyrusza w ten sposób w różne strony Tajlandii. Cena biletu na poziomie 12 USD daje miesięcznie obrót wartości ok. 200 tys. USD do podziału między kilku przewoźników. Nie jest to mało, a konkurencję daje się zauważyć. Jednak nikt tutaj nie wyposaża agentów w komputerowy system rezerwacji miejsc. Telefony, kartki papieru i gońcy zupełnie wszystkim wystarczają.

Cellary przywołuje w wywiadzie jeden ze sztandarowych argumentów "za" Internetem. Możliwość połączenia sił wielu małych graczy i zwiększenia w ten sposób ich efektywności i konkurencyjności. Patrzę sobie na te tajlandzkie autobusy i zastanawiam się, co może skłonić ich właścicieli do sięgnięcia po e-narzędzia. Jeszcze większa konkurencja? Wzrost kosztów benzyny? Utrata taniej siły roboczej? A może po prostu dzisiaj e-gospodarka jest jeszcze cały czas tylko dla tych, którzy miesięcznie mają na swoim koncie obrót z co najmniej sześcioma zerami po jedynce, i to w twardej walucie.

Tajlandia, Bangkok, 2 lutego 2001 r.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200