Tytuł - TAK, kariera - NIE?

Młodzi naukowcy, mimo iż z jednej strony z przyjemnością prowadzą zajęcia ze studentami, z drugiej, z niechęcią myślą o całkowitym poświęceniu się karierze naukowej. Czy mała popularność studiów doktoranckich wynika tylko z sytuacji materialnej młodych pracowników nauki?

Młodzi naukowcy, mimo iż z jednej strony z przyjemnością prowadzą zajęcia ze studentami, z drugiej, z niechęcią myślą o całkowitym poświęceniu się karierze naukowej. Czy mała popularność studiów doktoranckich wynika tylko z sytuacji materialnej młodych pracowników nauki?

O tym, że polskim doktorantom powodzi się nie najlepiej, wiedzą wszyscy, którzy choć trochę znają sytuację na polskich uczelniach. Niskie stypendia i pensje asystenckie, malejący prestiż społeczny, a czasem także bariery administracyjno-mentalne, zniechęcają do kariery naukowej młodych pracowników uczelni. Pesymiści przewidują, że jeżeli w ciągu najbliższych lat sytuacja się nie zmieni, zabraknie osób, które mogłyby w przyszłości uczyć studentów. Spada bowiem odsetek młodych ludzi decydujących się na karierę naukową. Co więcej, rokrocznie z pisania doktoratów z informatyki rezygnuje dziesiątki utalentowanych informatyków. Już w tej chwili niektóre zajęcia laboratoryjne ze studentami z trzeciego roku prowadzą ich o rok starsi koledzy - rzecz nie spotykana chyba od końca lat 40., gdy odbudowywano polską naukę po II wojnie światowej.

Co jest przyczyną tak gwałtownego spadku zainteresowania studiami doktoranckimi? Zgodnie z przyjętym powszechnie wytłumaczeniem, jest to efekt głodowych pensji i stypendiów dla młodych pracowników naukowych. To jednak tylko część prawdy. Ograniczanie tego problemu do w gruncie rzeczy trywialnego wymiaru materialnego fałszuje obraz sytuacji. Co więcej, utrudnia dogłębną analizę jej przyczyn.

O pożytkach ze studiowania informatyki płynących...

Tłumaczenie niechęci do pozostania na uczelniach czynnikami materialnymi wynika z prostego utożsamiania położenia doktorantów z informatyki z sy- tuacją młodych pracowników innych wydziałów polskich uczelni. Jest to poniekąd słuszne, gdy weźmie się pod uwagę oficjalne zarobki i stypendia asystentów, które nie przekraczają miesięcznie 1000 zł brutto. Przestaje to mieć jednak sens, gdy porówna się realne możliwości i dochody doktorantów z informatyki i powiedzmy filologii wschodniosłowiańskich.

Sytuacja tych pierwszych jest zdecydowanie lepsza. Co prawda decydując się na skorzystanie ze stypendium, zobowiązują się do niepodejmowania pracy w pełnym wymiarze godzin. Nic jednak ich nie ogranicza, jeśli chodzi o różnego rodzaju prace zlecone, projekty realizowane z grantów czy prowadzenie ćwiczeń na studiach wieczorowych i zaocznych. Dobrze "ustosunkowany" doktorant w Warszawie może miesięcznie zarobić średnio nawet 4-5 tys. zł, nie tracąc dość cennych przywilejów wynikających z faktu kontynuowania nauki. Z racji niewielkiej liczby obowiązków ma niemal pełną swobodę, jeśli chodzi o dysponowanie własnym czasem. "Zaletą takiego ÇdorabianiaČ jest przede wszystkim ogromna różnorodność. Praktycznie nigdy nie robię dwa razy tego samego. A przy tym większość projektów, w których uczestniczę, to naprawdę ambitne zadania" - opowiada doktorant jednej z warszawskich uczelni. - "Wszystkie obowiązki związane z prowadzeniem wykładów realizuję w ciągu jednego semestru, dzięki temu praktycznie nie mam żadnych ograniczeń. Jeśli chcę, mogę pojechać w góry. A i tak mam na utrzymanie kilka tysięcy złotych miesięcznie".

Oczywiście w przypadku innych ośrodków akademickich sumy te są znacznie mniejsze. Nie da się jednak ukryć, że często i tak większe od pensji pobieranych przez ich kolegów, etatowych programistów czy administratorów. Co więcej, konieczność dorabiania nie musi koniecznie oznaczać rozbratu z uczelnią. Przykładem może być jeden z młodych wrocławskich doktorantów, który pobierając stypendium, dorabiając wykładami i uczestnictwem w projektach uczelnianych zarabia średnio 2 tys. zł netto i to nie tracąc nawet na chwilę kontaktu ze swoją alma mater.

Nauka kontra etat

Tym doktorantom, którzy nie chcą narażać się na niepewny los osoby dorabiającej zleceniami, zawsze pozostają jeszcze próby łączenia pracy naukowej z etatem. O pracę dla informatyka na ogół nietrudno. Może rzadko ma ona coś wspólnego z prowadzonymi badaniami naukowymi. Na ogół pozwala jednak utrzymać się w czasie studiów. Wielu młodych doktorantów skreśla z góry tego typu rozwiązanie, uznając, że łączenie pracy naukowej z pracą etatową prowadzi do swoistej schizofrenii i pomieszania priorytetów. Prowadzi również do sytuacji, w której nie robi się dobrze żadnego z realizowanych zadań. Nie da się jednak ukryć, że coraz więcej doktorantów decyduje się na podjęcie tego ryzyka. Piotr, doktorant jednej z poznańskich uczelni, na kontynuowanie edukacji zdecydował się przede wszystkim dlatego żeby nie tracić kontaktu z uczelnią i rzetelną nauką. "Kończąc studia, właściwie zrywa się z prawdziwą nauką. Oczywiście informatyk uczy się całe życie, jednak zazwyczaj jego nauka ogranicza się do pospiesznej lektury manuali" - mówi. Oczywiście nie bez znaczenia była również wiara, że doktorat poprawi jego sytuację na rynku pracy i otworzy drzwi zamknięte dla ludzi bez odpowiedniego dyplomu. Miał to szczęście, że udało mu się znaleźć firmę - filię amerykańskiego producenta oprogramowania, gdzie fakt kontynuowania studiów nie okazał się wadą, a jedynie dodatkowym atutem. "Prezes sam ma doktorat, więc nie tylko docenia wagę szerszego spojrzenia na codzienną problematykę, lecz także nie obawia się żadnej konkurencji ze strony swojego wykształconego podwładnego" - konty- nuuje Piotr.

W przyszłości chciałby połączyć pracę na uczelni z projektami realizowanymi dla przemysłu. Zdaje sobie jednak doskonale sprawę z tego, że na razie jest to w naszym kraju niemal niemożliwe. "Rodzime firmy praktycznie nie prowadzą projektów, w których można by wykorzystać wiedzę zdobytą na studiach. Z kolei przeważająca większość firm zagranicznych działających w Polsce jest nastawiona na oszczędności i eksploatację pracowników. Ich nie interesują koncepcje, a raczej linie napisanego kodu. A z tego punktu widzenia doktorat jest nie tylko zbędny, ale wręcz szkodliwy" - dodaje. Dlatego też Piotr już za kilka miesięcy będzie pracownikiem niemieckiej filii Nokii, gdzie będzie zatrudniony w dziale badań i rozwoju. Zamierza dalej studiować, a po realizacji kontraktu prawdopodobnie wrócić na uczelnię.

Niezbędna praktyka doktoranta

Przeciwnicy pracujących i dorabiających doktorantów zdają się nie zauważać korzyści, które może przynieść łączenie pracy naukowej i zawodowej. "Studia doktoranckie utrzymują człowieka w stanie aktywności intelektualnej. Szczególnie chwalę sobie możliwość prowadzenia zajęć ze studentami, którzy oczekują stale nowych rozwiązań pewnych problemów. W pracy zawodowej mamy skłonność do popadania w schematy" - mówi Marek, doktorant jednej z warszawskich uczelni, pra- cujący w jednej z największych firm telekomunikacyjnych. Co ciekawe, niektórzy doktoranci przyznają, że doświadczenia zdobyte podczas realizacji różnego rodzaju zleceń mogą się przydać w pracy naukowej. Przede wszystkim w ten sposób zyskują możliwość konfrontacji swojej wiedzy z praktyką. Nawet jeśli ich praca zawodowa odbiega od prowadzonych równolegle badań naukowych. "Praca z użytkownikami pozwoliła mi na poznanie sposobu, w jaki użytkownicy widzą i jak posługują się pewnymi funkcjami, co okazało się wyjątkowo przydatne dla mojej pracy naukowej, w której zajmuję się opracowywaniem algorytmów pomocnych w tworzeniu nowych metod wyszukiwania" - twierdzi Krzysztof Ciebiera, doktorant z Uniwersytetu Warszawskiego, który wcześniej przez dwa lata pracował jako wdrożeniowiec SAP w jednej ze znanych firm konsultingowych. - "Niektórych rzeczy nie udałoby mi się zauważyć tylko na podstawie obserwacji moich kolegów z uczelni. Przecież ludzie, którzy w trakcie egzaminów wstępnych muszą pokonać po kilkunastu konkurentów, a przychodząc na studiach świetnie znają się na programowaniu, nie są Çtypowymi użytkownikamiČ. A na wykonanie badań takich Çprawdziwych użytkownikówČ uczelni po prostu nie stać" - dodaje.

Zagrożenia tkwią gdzie indziej

Podstawowe zagrożenie dla przyszłości polskiej nauki nie tkwi jedynie w sferze materialnej. I nie jest związane tylko z dysproporcjami pomiędzy pensjami oferowanymi przez polskie uczelnie i wolny rynek, czy tym, że doktoranci dorabiają w czasie studiów. Młodzi pracownicy uczelni doskonale zdają sobie sprawę z wartości, jakie niesie kontakt ze środowiskiem naukowym. "Nawet najbardziej atrakcyjna praca nie zastąpi mi tych dyskusji, kiedy w pokoju siedzi 10 młodych facetów i zaciekle dyskutuje o tym, czy graf ma cykl" - mówi Krzysztof Ciebiera. Doskonale zdają sobie również sprawę z tego, że w naszym kraju nie ma firm, gdzie ich wiedza może zostać w pełni i z pożytkiem wykorzystana. Większość z nich poznała realia pracy w działających na terenie kraju firmach i wcale nie garnie się do rozpoczynania kariery zawodowej, zwłaszcza w wymiarze, jaki im oferuje nasz rynek. "Konsulting jest po prostu nudny. Jest to w gruncie rzeczy wykonywanie dość standardowych czynności, bez możliwości rozwoju" - twierdzi Krzysztof Ciebiera. "Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś stał nade mną i kierował każdym moim krokiem" - wtóruje mu Emanuel Kieroński, doktorant z Uniwersytetu Wrocławskiego. Młodzi naukowcy nie chcą zrywać kontaktu z uczelniami. Niemal wszyscy marzą o możliwości wykładania na uczelni - co jest dobrą prognozą.

Prawdziwy problem tkwi jednak w tym, że zaledwie niewielka garstka dzisiejszych doktorantów myśli poważnie o poświęceniu się karierze naukowej. Ci młodzi, aktywni ludzie nie widzą szans na realizację swoich ambicji w ramach tego, co oferuje im polski system szkolnictwa. "Irytuje mnie co najmniej kilka rzeczy. Przede wszystkim ten spokojny bezwład panujący na uczelniach, który sprawia, że wszystko toczy się swoim niespiesznym rytmem. Rażący wydaje mi się także niemal kompletny brak kryteriów, co do przydatności poszczególnych tematów" - mówi jeden z niedoszłych doktorantów, który zrezygnował z pisania pracy po pierwszym roku, nadal jednak wykłada na jednej z warszawskich uczelni. Wbrew dość powszechnej opinii na temat środowiska naukowego nie chodzi im o jakieś skostnienie czy bariery mentalne, utrudniające młodemu człowiekowi uzyskanie habilitacji czy kontynuację kariery naukowej. Informatyka jest dziedziną na tyle młodą i zmieniającą się na tyle szybko, że środowisko akademickie jest bardzo zainteresowane stałym dopływem świeżych kadr.

Nie samą teorią nauka żyje

Tym, co zniechęca wielu młodych polskich doktorantów do pozostania na uczelniach, jest czysto teoretyczna koncepcja badań naukowych, charakterystyczna dla rodzimej nauki. Informatyka jest jedną z dziedzin, w której zetknięcie badań teoretycznych z realnym środowiskiem odgrywa ogromną rolę. Niestety, sytuacja materialna polskich uczelni wymusza na naukowcach ograniczenia, jeśli chodzi o wybór tematów i charakter badań. Z powodu trudnej sytuacji materialnej często muszą one zostać ograniczone do rozważań i obliczeń prowadzonych z użyciem kartki papieru i ołówka. Nawet jeśli któremuś z naukowców uda się przeforsować jakiś projekt praktyczny, jego badania muszą ze względu na ograniczenia sprzętowe i finansowe mieć bardzo podstawowy zakres. Poczucie, że prace naukowe na polskich uczelniach są tworzone "sobie a muzom" dodatkowo pogłębia fakt, że działające na naszym rynku firmy nie są zainteresowane tego typu przedsięwzięciami. Po części wynika to z charakteru polskiej branży IT, która jest nastawiona przede wszystkim na wdrażanie systemów rozwijanych za granicą. Po części jest wynikiem słabej współpracy pomiędzy uczelniami a przedsiębiorstwami. Nadal opiera się ona głównie na kontaktach osobistych niektórych menedżerów, zazwyczaj zatrudnionych wcześniej na uczelniach wyższych. Firmy nie wiedzą nawet, jakie projekty są realizowane przez polskie środowisko akademickie. "Wyraźnie brakuje interfejsu pomiędzy uczelniami a przemysłem. Na każdej uczelni przydałaby się komórka, zajmująca się marketingiem prowadzonych badań" - opisuje sytuację Maciej Łosiak, doktorant z Politechniki Poznańskiej.

Właśnie to jest jedną z przyczyn, dla których większość młodych polskich informatyków decyduje się na jedną z dwóch opcji, a właściwie trzech. Albo całkowicie rezygnują z ambicji naukowych i podejmują pracę w firmach IT lub w przemyśle, gdzie wykonują prace nie związane z ich zainteresowaniami. Możliwość spełnienia ambicji daje stały kontakt z uczelnią, jako wykładowca dochodzący. Albo też decydują się na wyjazd za granicę - na uczelnię lub do pracy, najlepiej w jednej z bogatych firm z rozbudowanym działem badań i rozwoju, gdzie przynajmniej w części mogą dać upust swojej pasji poznania.

Brak łatwych rozwiązań

Niestety, wszystkie te scenariusze oznaczają dalszy odpływ kadry naukowej z polskich uczelni. I trudno znaleźć łatwe rozwiązanie w tej sytuacji. Nie wystarczy nawet znaczny wzrost nakładów na pensje dla kadry. Potrzebne są rozwiązania bardziej kompleksowe, które pozwoliłyby na rozszerzenie współpracy pomiędzy uczelniami a przedsiębiorstwami, potencjalnie zainteresowanymi wynikami ich badań.

Potrzebna jest także reforma systemu kształcenia młodej kadry naukowej. Inaczej, nawet mimo dużych ambicji naukowych kolejnych pokoleń doktorantów, już wkrótce czeka nas edukacyjna zapaść. "Właściwie gdyby nie prywatne uczelnie, które umożliwiają dorobienie przy realizacji prywatnych wykładów, ten system powinien upaść już dawno" - gorzko zauważa jeden z doktorantów.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200