Końca świata nie będzie

Dwa dni przed końcem roku, wieku i tysiąclecia, dokładnie o godzinie 15.14, ostatecznie utwierdziłem się w przekonaniu, że końca świata nie będzie. Nie będzie go definitywnie i nieodwołalnie, być może nawet przez najbliższe osiem tysięcy lat.

Dwa dni przed końcem roku, wieku i tysiąclecia, dokładnie o godzinie 15.14, ostatecznie utwierdziłem się w przekonaniu, że końca świata nie będzie. Nie będzie go definitywnie i nieodwołalnie, być może nawet przez najbliższe osiem tysięcy lat.

Ten doniosły fakt został mi objawiony przez dokumentację do programu Microsoft SQL Server 2000, w której przeczytałem, że górnym ograniczeniem daty jest 31 grudnia roku 9999, o godzinie 23.59.999. Nawiasem mówiąc, proszę zwrócić uwagę, że moment ten odpowiada rachubie czasu na sposób ludzki, a nie komputerowy. Nie jest to jakaś okrągła potęga dwójki czy sekund od 1 stycznia 1980 r. itd. Oznacza to, że wyznaczenie takiego momentu nie wynika z ograniczeń technicznych, jak pamięć operacyjna czy szerokość słowa procesora w bitach. Została wprowadzona przez człowieka, projektanta serwera, arbitralnie. Z końcem ostatniego grudnia dziesiątego tysiąclecia nastąpi koniec świata SQL Servera, ale daty tej nie dożyje ani żaden fragment kodu, który napisałem na ten system, ani nawet ja sam.

Cóż za ulga - nie trzeba będzie nic na gwałt serwisować! I cóż za odległe datowanie apokalipsy! Dotychczas przez cały czas straszono mnie, że koniec świata jest tuż-tuż. Miał nastąpić z końcem roku 1999, potem z końcem lutego 2000 r. i jeszcze kilka razy później. Zadziwia także dokładność do tysięcznych części sekundy. Według Nostradamusa Armageddon nastąpić miał 12 lipca 1999 r., o godzinie 9.41, a nie nastąpił, co dowodzi jak dużym ryzykiem dla wieszczącego jest podawanie przepowiedni precyzyjnie osadzonych w miejscu i czasie.

Tysiąc lat temu ludzie umartwiali się albo hulali bez umiaru, bo z lochów Watykanu miała wypełznąć Bestia i pożreć świat. Zadziwia, że nasz aktualny fin de mill?naire nie wywołał prawie żadnych emocji ani nie pobudził żadnych nowych prądów intelektualnych. Cóż mogłoby być wdzięczniejszego do wieszczenia niż koniec świata następujący wraz z końcem drugiego tysiąclecia? A tutaj żadnych przepowiedni. Przeszukałem Internet w poszukiwaniu ciągów znaku "koniec świata". Nie znalazłem prawie nic, dopiero poszukiwanie ciągu "koniec swiata" (bez ogonków) pozwoliło odnaleźć źródła internetowe - trochę poezji, stronę poświęconą Świadkom Jehowy, jakieś wygłupy oraz odrobinę publicystyki politycznej, gdzie za rzeczony "koniec swiata" uważa się rządy tej czy innej konfiguracji politycznej.

W zasadzie nie znalazłem nic naprawdę dekadenckiego. Żadnych rozważań nad marnością świata tego, nad końcem i początkiem, nad naturą materii i naturą ducha; słowem nic o tematach, które zaprzątały uwagę i wyobraźnię pokoleń sprzed lat stu czy tysiąca. Choć przecież tematy te nie są ani trochę mniej aktualne - są po prostu mniej popularne.

Nastrój pesymizmu udzielił się tylko Computerworldowi, jednak znowu na ten szczególny, biznesowy i wysokotechnologiczny sposób. Ostatni numer starego wieku obszernie informuje o nieprawidłowościach w ZUS-ie, klapie przetargu na UMTS, spadku indeksów NASDAQ, a Naczelny pisze o Szatanie. Na Anioł Pański biją dzwony... - czytam w pięknym wierszu młodopolskiego poety, pisanym ponad sto lat temu i dającym wyraz nastrojom dekadenckim na koniec wieku. Dzisiejsi poeci piszą białe wiersze o niczym; piszą je do szuflady albo do niskonakładowych, wydawanych przez siebie czasopism, a świat słucha politologów, futurologów, ekonomistów i wizjonerów technologii. Słucha nie tych, którzy mówią o dziś i wczoraj, a tych, którzy mówią o jutrze.

I ja ich słucham, bo przyszłość to rzecz ważna. Rychłego końca świata przecież nie będzie - tak ogłosił Microsoft.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200