Nieobecni dziedzice - kolejna generacja

Ofiary globalizacji widać wyraźnie, jej beneficjantów również, ale jaki jest mechanizm generowania biedy i bogactwa, nie jest już tak całkiem jasne.

Ofiary globalizacji widać wyraźnie, jej beneficjantów również, ale jaki jest mechanizm generowania biedy i bogactwa, nie jest już tak całkiem jasne.

Przyjęło się sądzić, że globalizacja wiąże się z powstaniem Nowej Gospodarki, z jej elektronicznym obliczem i możliwością przemieszczania kapitału z pominięciem wszelkich granic. Jest to mit. Dowodem jest następujący cytat: "Mieszkańcy Londynu będą mogli, nie przerywając sączenia herbaty, zamawiać przez telefon wszelkie towary, wszystkie przedniej jakości i z dostawą do drzwi. Takoż będą mogli z zacisza swego domu zarządzać swoimi dobrami wszędzie na świecie, przyczyniając się do wzrostu swej zamożności i innych społeczeństw. Co najważniejsze, będą uważali to za jak najbardziej normalne". Czy to cytat z gazety biznesowej z ubiegłego tygodnia? Nie, to prognoza znakomitego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa sprzed I wojny światowej. Dokładnie wtedy świat już zmierzał w takim kierunku, jedynie wojna światowa, a potem protekcjonizm i wynikający z niego Wielki Kryzys, i w konsekwencji kolejna wojna z jej następstwami podziału na walczący wschód i zachód - uniemożliwiły szybką realizację tej wizji. Dzisiaj wraca ona ze wzmożoną siłą atrakcyjności i... możliwościami realizacji stukrotnie przekraczającymi tamte prawie sprzed wieku.

Keynes mówił o telefonie, my mamy do dyspozycji wspaniałe technologie sieciowe, z Internetem na czele. Dzisiaj rzeczywiście można zrobić zakupy nie wychodząc z domu i zarządzać swoimi pieniędzmi z każdego miejsca na świecie.

To budzi zachwyt, graniczący z bezmyślnością, dlatego należy się zastanowić, ile właściwie w tym nowego. No, właśnie nowego - poza technologią. Otóż okazuje się, że idea ta - oderwania fizycznej obecności np. w majątku od zarządzania nim - wcale nie jest nowa nie tylko w wyobrażeniach ekonomistów - jak wykazano wyżej - ale też i w praktyce.

W dawnych czasach znani byli, również w Polsce, tzw. nieobecni dziedzice. Przebywali gdzieś za granicą i swoim majątkiem w rodzinnych stronach intere- sowali się tylko w tym aspekcie, jaki przynosi dochód. Oczywiście z intencją przehulania go. Byli bardzo źle oceniani przez społeczność zarówno szlachecką, jak i poddanych i rządców pozostawionych na majątkach. Nie odczuwali bowiem żadnych związków ze swoją ziemią, z lokalną społecznością, nie dbali o nią, eksploatowali bez troski o jej przyszłość. Ci dziedzice korzystali z przywileju danego wówczas tylko nielicznym, czyli możliwości przemieszczania się, podróżo- wania, przebywania w oddaleniu i niezajmowania się na co dzień swoim majątkiem, w każdym razie zajmowania się nim z daleka i jedynie z perspektywy własnych interesów.

Otóż dzisiejsi "dziedzice" - dzięki komputerom, informatyce i sieciom - doprowadzili możliwość zdalnego zarządzania majątkiem prawie do perfekcji. Co więcej, tym majątkiem nie jest już ziemia, coś co musi być jednak w tym miejscu, w którym jest, lecz coś, co można przenosić i co się więc nie zużywa, nie wyjaławia jak rabunkowo eksploatowana ziemia. Zasobami dzisiejszych "dziedziców" są kapitał, praca i idee, które mogą być przenoszone z prędkością światła między regionami, państwami, kontynentami. Ich właściciele i zarządcy nie czują i wcale nie muszą się czuć związani z miejscem, w którym realizuje się ich biznes. Wobec lokalnej społeczności, która pracuje w ich bankach, fabrykach, supermarketach, nie czują żadnych zobowiązań.

W samo sedno trafił socjolog Zygmunt Bauman, który napisał: "Mobilność - zdobyć ludzi, którzy inwestują, czyli właścicieli kapitału, posiadaczy pieniędzy, których wymaga inwestycja - oznacza nowe zjawisko oddzielenia władzy od związanych z nią obowiązków na skalę dotychczas nie spotykaną, obowiązków wobec pracowników, ale także powinności wobec młodszych i słabszych, wobec pokoleń, które dopiero się narodzą, (...) krótko mówiąc oznacza zwolnienie z obowiązku uczestniczenia w życiu codziennym oraz tworzenia i przekazywania więzów tworzących wspólnotę społeczną. (...) Pozbawiona lokalnego zakotwiczenia władza (władza inwestorów - dop. autora) może bez uprzedzenia przenieść się w inne miejsce, bez problemu wykorzystać i porzucić lokalną rzeczywistość, nie dbając o konsekwencje dokonanej przez siebie eksploatacji. Pozbycie się odpowiedzialności za konsekwencje działań stanowi najbardziej pożądaną i hołubioną zdobycz, którą swobodnie przepływający, wolny od lokalnych więzów kapitał zawdzięcza nowej formie mobilności. (...) Kapitał zawsze może przenieść się w spokojniejsze miejsce. Nie ma potrzeby się angażować, może zrobić unik".

Nic dodać, nic ująć. Może tylko tę refleksję, że większość ludzi żyje jednak w jednym miejscu, nie jest mobilna w takim znaczeniu jak kapitał. Jeśli nie należy do grona obecnej generacji "nieobecnych dziedziców" żyjąc w gospodarce globalnej, musi pogodzić się z regułami i wartościami, których nie wytworzył, albo... skazuje się na lokalność uważaną za synonim zacofania, degradacji, wręcz upośledzenia. Z globalizacją nie można walczyć rzucając kamieniami - to nieuchronny proces ekonomiczny, mocno wsparty postępem technicznym. Nie można walczyć również dlatego że gdyby zdarzył się powrót do świata podzielonego i protekcjonistycznego, to dzisiejsze ofiary globalizmu - owi lokalni - będą również największymi i pierwszymi ofiarami tego powrotu. Ale nie wiem, jak można uniknąć degradacji lokalności i terroru "nieobecnych dziedziców". Co może zmusić ich do porzucenia "życia bez zobowiązań"? Czyżby nic? Czyżby dopiero krwawa rewolucja? Czy taka ma być społeczna i moralna twarz Nowej Gospodarki?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200