Wojna postu z karnawałem

''Poczuj ducha przyszłości'' - pod takim hasłem odbył się tegoroczny CeBIT. Przyszłość kryje się pod literą ''m'' - ''mobile''. I nieważne, czy chodzi o kontakty towarzyskie czy biznesowe. My, Europejczycy, przed każdym słowem dodajemy ''m''. Literkę ''e'' zostawiamy Amerykanom.

''Poczuj ducha przyszłości'' - pod takim hasłem odbył się tegoroczny CeBIT. Przyszłość kryje się pod literą ''m'' - ''mobile''. I nieważne, czy chodzi o kontakty towarzyskie czy biznesowe. My, Europejczycy, przed każdym słowem dodajemy ''m''. Literkę ''e'' zostawiamy Amerykanom.

Munchner Halle, największa z 42 targowych restauracji, każdego cebitowego wieczoru, podejmuje 4 tys. gości. Dwie orkiestry ubrane w bawarskie, skórzane spodenki siedzą na przeciwległych balkonach. Gdy jedna skończy grać np. Straussa, druga zaczyna We are the Champions The Queen. Kapelmistrzowie przepijają do siebie, wznoszą toasty za gości i zachęcają do chóralnego śpiewu. Gdy wyczuwają, że atmosfera jest senna, budzą gości skocznymi marszami. W końcu kolejne litrowe kufle piwa i sznapsy pod bawarską golonkę skutecznie łamią wszelkie opory przed triumfalnym powrotem karnawału w środku postu. Wkrótce wszyscy tańczą na stołach, zdzierają gardła w chóralnym wrzasku - aż się prosi, żeby za chwilę wjechał na beczce wina bóg Dionizos i ogłosił bachanalia. Ten jednak w zastępstwie wysyła girlsy, które rozbierane tysiącami spojrzeń, wprawiają publiczność w ekstazę. A potem jeszcze jedno piwko, jeszcze jedna wiśniówka i rankiem branża ma o czym opowiadać na stoiskach, charakterystycznie trzymając się za głowę i chrypiąc klientom do ucha bajkę o świetlanej przyszłości m-commerce. I tak do kolejnego wieczoru, bo właśnie wtedy odbywa się "prawdziwy" CeBIT.

Teleinformatyka po pierwsze po drugie i po trzecie!

Branża nie ma wielu powodów do radości. Karnawał w Mźnchner Halle pozwala choć na chwilę zapomnieć o postnej atmosferze na światowych giełdach. Na otwarcie targów Volker Jung, prezes BITKOM, Niemieckiego Stowarzyszenia Informatyki, Teleinformatyki i Nowych Mediów, powiedział, że zauważalnie spadają obroty firm IT w USA i Japonii. Carly Fiorina, prezes Hewlett-Packard, chociaż w powitalnym wystąpieniu nakreśliła futurystyczną wizję rozwoju rynku i zastosowań komputerów sprzęgniętych z urządzeniami powszechnego użytku w duchu Mobile Commerce, nie ukrywała, że obecna zadyszka amerykańskiej gospodarki nie jest chwilową słabością. Prezes HP, która tuż przed wizytą w Hanowerze odwiedziła Polskę, nie pozostawiła złudzeń tym, którzy wierzą, że kryzys w Dolinie Krzemowej nie dotknie innych części świata, w tym Europy. Carly Fiorina, podobnie jak Michael Dell, mówiła w Hanowerze o tym, że poprawy koniunktury na światowym rynku nie należy oczekiwać nawet w drugiej połowie roku.

Niemcy chcieliby odnaleźć w perturbacjach światowego rynku szansę na zwiększenie konkurencyjności europejskiej gospodarki, która wiedzie poprzez wpuszczenie "świeżej krwi", czyli specjalistów IT spoza Unii Europejskiej. Mimo że w wyniku rozpoczętej przed rokiem akcji przyznawania zielonych kart, w Niemczech podjęło pracę tylko 6 tys. cudzoziemców. Zdaniem Volkera Junga, na rynek i tak trafiło więcej informatyków niż wykształciły wszystkie niemieckie uczelnie. Ale - co bardzo cieszy BITKOM - z chwilą wprowadzenia zielonych kart, o 30% wzrosła liczba studentów na pierwszym roku studiów informatycznych. Jeśli wszyscy skończą studia w terminie, rynkowi niemieckiemu przybędzie 37 tys. specjalistów. Bynajmniej nie pokrywa to zapotrzebowania na rynku, o czym można było się przekonać podczas cebitowych targów pracy. Europie brakuje 1,9 mln specjalistów w sektorze teleinformatycznym. Za dwa lata luka ta wyniesie już 7,5 mln. Europejski system edukacyjny jest w stanie w tym czasie wykształcić tylko 5,6 mln osób. Toteż Volker Jung zaapelował do niemieckiego rządu o zniesienie pięcioletniego limitu pobytu dla posiadaczy zielonej karty, a także o upowszechnienie tego sposobu zdobywania wykwalifikowanych specjalistów w całej UE.

Na tle innych krajów niemiecki rynek IT ma się dość dobrze. W 2000 r. zanotował 10,4-proc. wzrost przy 40-proc. eksporcie. Dla porównania USA - 9,4%, zaś Japonia - 12,1%, Europa (w tym kraje naszego regionu) - 11,5%. Nic więc dziwnego, że kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder mógł wygłosić optymistyczne i poza tym rzeczowe przemówienie o roli technologii informatycznych i telekomunikacji w gospodarkach niemieckiej i europejskiej.

Kanclerz z dumą mówił, że hanowerski CeBIT ustanowił kolejny rekord frekwencji wśród wystawców - rzeczywiście było ich w tym roku dokładnie 8100. G. Schroeder przemilczał jednak, a może po prostu nie wiedział, że tuż przed rozpoczęciem targów aż 400 firm zerwało kontrakty z Deutsche Messe AG i wycofało się z uczestnictwa. Zdarzenie bez precedensu, zważywszy że dotychczas organizatorzy przez wiele lat szczycili się tym, iż firmy z całego świata na długiej liście rezerwowej oczekiwali szansy ustawienia choćby małego stoiska.

W ślad za V. Jungiem G. Schroeder podkreślał, że Niemcy nie są w stanie wykształcić tylu młodych i przekwalifikować tylu starszych bezrobotnych, by zaspokoić chłonny jak gąbka niemiecki rynek pracy dla specjalistów. "Każdy cudzoziemiec - specjalista od nowoczesnych technologii - tworzy trzy nowe miejsca pracy dla Niemców" - to sztandarowy argument szefa socjaldemokratycznego rządu RFN. Latem ma zostać opublikowany raport rządowy, dotyczący efektów rozpoczętej w ub.r. polityki zielonych kart. Mówiąc o zatrudnianiu cudzoziemców, kanclerz ostrożnie dobierał słowa. Wie, że dopuszczenie do pracy nawet najlepiej wykształconych imigrantów jest solą w oku nie tylko części niemieckich polityków, ale - co ważniejsze - wyborców.

Dlatego G. Schroeder wygłosił wykład o planowanych zmianach w systemie edukacyjnym, podatkowym i gospodarczym, które dają jeszcze Niemcom i Europejczykom szanse na dogonienie wyraźnie docenianych przez kanclerza Stanów Zjednoczonych. W tym roku każda szkoła za naszą zachodnią granicą będzie miała dostęp do Internetu, każdy zatrudniony będzie mógł odliczyć od podatku komputer, o ile jest on podłączony do sieci, zostanie przyjęte preferencyjne ustawodawstwo dla firm prowadzących handel elektronicznych. Wreszcie G. Schroeder obiecał, że do 2005 r. (inicjatywa BundOnline 2005) obywatele RFN będą mogli wszelkie sprawy urzędowe załatwiać przez sieć. "Nie trzeba brać dnia urlopu, by zarejestrować samochód w miejskim urzędzie" - obrazowo przedstawił wizję elektronicznego samorządu. Już podczas targów Otto Schilly, minister spraw wewnętrznych, zaprezentował portal www.bund.de - bramę, przez którą obywatel może trafić do każdej publicznej informacji i każdego urzędu. Zdaniem ministra, to najlepszy sposób na usprawnienie pracy administracji.

Przykładem, że niemiecki rząd poważnie traktuje ustalenia z ubiegłorocznego szczytu w Lizbonie, gdzie przyjęto program e-Europe, jest postulat G. Schroedera, by niemieckie i europejskie firmy branży teleinformatycznej przystąpiły do budowy satelitarnego systemu nawigacyjnego Galileo. W programie e-Europe założono, że taki system, konkurencyjny wobec amerykańskiego GPS i rosyjskiego GLONASS, miałby powstać do 2004 r. Dla G. Schroedera największą korzyścią z tego projektu byłyby nowe miejsca pracy dla Europejczyków i szansa na bardziej efektywne współzawodnictwo z Ameryką. Nie wspomniał jednak, że niezależny system nawigacyjny jest niezbędny dla europejskich sił zbrojnych...

Gdziekolwiek, kiedykolwiek i z kimkolwiek

Oto najkrótszy przepis na m-biznes: czy w górach, czy w biurze, o północy i w południe, z sąsiadem zza płotu albo zza Wielkiej Wody, można prowadzić interesy przez telefon komórkowy lub jakiekolwiek przenośne urządzenie np. PDA. Można także rezerwować bilety lotnicze, płacić za przejazd taksówką i parking, kupować puszkę coca-coli z ulicznego automatu, wreszcie grać w m-gry. Kto wymyśli następne sto aplikacji pod kątem technologii GPRS i UMTS i sprzeda to operatorom, być może dorobi się fortuny Billa Gatesa. Nie musi to być pomysł zbyt oryginalny. Wystarczy, że twórczo przeniesie na rynek europejski pomysły japońskiego i-Mode, technologii promowanej przez NTT DoCoMo. Ta, w przeciwieństwie do europejskiego WAP-u, jest znacznie łatwiejsza w obsłudze i tańsza. Nie trzeba tworzyć specjalnych serwisów internetowych w specyficznym języku, bo i-Mode radzi sobie z HTML. Za pomocą terminalu i-Mode można wypożyczyć samochód, wysłać e-maila za 1 jena, ściągnąć ulubioną piosenkę, wreszcie uczyć się języków obcych. Nic dziwnego, że na targach CeBIT stoisko DoCoMo oblegali szefowie europejskich telekomów. I-Mode, z którego korzysta już 20 mln osób, a ponad 800 firm prowadzi serwisy, koi ich rany po tym, jak bezlitosne rządy obskubały ich do ostatniego grosza za licencje na UMTS. Działający i-Mode i perspektywa otwarcia w maju br. pierwszej na świecie sieci 3G dają nadzieję europejskim telekomom, że i u nas znajdą się chętni do płacenia za usługi UMTS.

Tymczasem europejscy politycy cieszą się jak dzieci, gdy porównują rozwój rynku telefonów komórkowych w Europie i Stanach Zjednoczonych. Z GSM korzysta już 60% Europejczyków, za rok - 80%. W tegorocznym opracowaniu European Information Technology Observatory (EITO 2001) można przeczytać, że w Europie Zachodniej liczba użytkowników m-biznesu wzrośnie z 7 mln (2000 r.) do ponad 175 mln w 2005 r. Przychody z tej działalności na koniec 2005 r. osiągną kwotę 86 mld euro. Za oceanem m-użytkowników będzie wtedy tylko 121 mln. "Uniezależniamy świat od czasu i miejsca" - tak należałoby opisać większość cebitowych pokazów, co dla polityków oznacza jeden komunikat: niech USA martwi się literką "e", my ich pokonamy "m".

SMS

Przykładem, że na CeBIT myśli się w kategoriach zwycięstwa nad amerykańskim "e", jest promowanie technologii krótkich wiadomości tekstowych, czyli SMS. Ku zdumieniu operatorów komórkowych, to usługa najczęściej stosowana. W ubiegłym roku wysłano 15 mld SMS! Zainteresowanie SMS operatorzy próbują wykorzystać, umożliwiając tą drogą kontakt z bankiem, kontrolowanie sytuacji na giełdzie czy informowanie, że właśnie przechodzimy obok restauracji bawarskiej. Zabawa w SMS okazuje się znacznie lepszym treningiem przed UMTS niż WAP. Toteż nic dziwnego, że Deutsche Telekom wprowadza nową usługę. Użytkownicy telefonów stacjonarnych, jeśli zakupią nowy aparat T-Sinus 710K, będą mogli wysyłać i odbierać SMS. Klient będzie płacił wyłącznie za wysyłanie informacji o długości do 160 znaków. Tak oto tradycyjni klienci staną się też mobilni.

Dobrze, że w Mźnchner Halle muzyka skutecznie zagłusza stale dzwoniące telefony. Tam mobilni ludzie mogą się wreszcie czuć swobodnie, nie ścigani przez "e".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200