Perforacja zagłady

Kiedy w kwietniu 1993 r. dokonano uroczystego otwarcia amerykańskiego Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, jednym z centralnych jego eksponatów - rzucającym się w oczy zwiedzających je osób - było dziwne i skomplikowane urządzenie: maszyna do sortowania kart perforowanych Hollerith D-11.

Kiedy w kwietniu 1993 r. dokonano uroczystego otwarcia amerykańskiego Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, jednym z centralnych jego eksponatów - rzucającym się w oczy zwiedzających je osób - było dziwne i skomplikowane urządzenie: maszyna do sortowania kart perforowanych Hollerith D-11.

było to narzędzie bardziej, na pozór, stosowne do usprawnienia czynności buchalteryjnych niż realizacji masowego mordu. sortownik holleritha znajdował się jednak na właściwym miejscu. jednym z najbardziej bowiem szokujących aspektów zagłady było to, że uległy zatarciu granice pomiędzy buchalterią a morderstwem w opanowanej przez hitlerowców w czasie ii wojny światowej części europy. ofiary wysyłane do komór gazowych stały się dla zabójców statystycznymi liczbami - rejestrowanymi i sortowanymi przez maszyny, które były pierwowzorami nowoczesnych komputerów. Wśród osób odwiedzających w dniu otwarcia Muzeum Holokaustu znajdował się dziennikarz Edwin Black, autor wcześniejszej książki na temat Zagłady. Było to dla niego głęboko osobiste i bolesne przeżycie. Rodzice jego, którzy towarzyszyli mu tego dnia, są urodzonymi w Polsce Żydami, którym los pozwolił umknąć z transportu do Treblinki. E. Black jest wnikliwym obserwatorem. Szczegółem, który rzucił mu się w oczy, była zdobiąca maszynę Holleritha lśniąca metalowa plakietka, na której widniało logo kompanii będącej właścicielem wystawionego urządzenia - IBM. Postanowił poszukać odpowiedzi na pytanie: "Co wspólnego miał amerykański gigant przemysłu komputerowego z zagładą europejskich Żydów?". Efektem jego badań jest niezwykła książka, IBM i Holocaust, która przed kilkoma tygodniami pojawiła się na półkach księgarskich 21 krajów w wielu wersjach językowych - wśród nich także, nakładem wydawnictwa MUZA, w wersji polskiej.

Na czym polega jej niezwykłość? Poza skalą tego wydawniczego przedsięwzięcia i prowadzących doń historycznych badań, w których - jak twierdzi Edwin Black - uczestniczyło ponad 100 ochotników w wielu krajach, nietypowa jest jej formuła. Jest ona jednocześnie dziełem historycznym, opartym na niezwykle dociekliwych badaniach archiwalnych, które ujawniły wiele nie znanych wcześniej szerszej opinii publicznej faktów, oraz zabarwionym zrozumiałą dozą subiektywnej emocji oskarżeniem i napisaną żywym dziennikarskim stylem relacją, która nie może pozostawić nikogo obojętnym. Definitywna ocena zasadności jego oskarżeń - E. Black obciąża IBM, a w szczególności współtwórcę i długoletniego charyzmatycznego szefa tej firmy Thomasa J. Watsona, o moralną współodpowiedzialność za hitlerowskie zbrodnie ludobójstwa - możliwa będzie dopiero w wyniku długiej i rzeczowej debaty. Wszelkie wstępne refleksje na temat książki mogą jedynie mieć mniej lub więcej impresjonistyczny charakter. Taki też charakter ma i ta recenzja, która będzie zawierać jedynie kilka wybranych spostrzeżeń.

Cienie przeszłości

Nie ulega wątpliwości, że ujawnione w książce E. Blacka fakty są dla IBM głęboko ambarasujące (co w historycznym kontekście ogromu hitlerowskich zbrodni brzmi może jak eufemizm) i konsekwencją ich ujawnienia może być nie tylko moralna kompromitacja, lecz także konkretne skutki prawne. Zanim jeszcze książka trafiła do księgarń, amerykański prawnik Michael Hausfeld skierował do sądu nowojorskiego cywilny pozew przeciwko IBM w imieniu pięciu Żydów - obywateli Czech, Ukrainy i Stanów Zjednoczonych - którzy przetrwali Zagładę i żądają od IBM materialnego odszkodowania za swe cierpienia. By odpowiedzieć w szczegółach, na czym polegała - zdaniem E. Blacka - współodpowiedzialność IBM za zbrodnię holokaustu, trzeba przeczytać jego książkę w całości. Bardzo zwięzłą odpowiedź można znaleźć jednak w krótkiej recenzji Edwina Bendyka zamieszczonej w Polityce, zatytułowanej Narodziny państwa informacyjnego.

Teza E. Blacka sprowadza się w gruncie rzeczy do jednego zdania - "Zagłada stała się możliwa tylko dzięki wykorzystaniu nowoczesnych metod przetwarzania informacji", zaś IBM, mający w Niemczech filie, był w tym okresie praktycznie biorąc monopolistą kontrolującym najnowocześniejszą technologię przetwarzania danych oraz sposoby jej wykorzystywania.

Nie wiem, w jakim kierunku potoczy się dalsza debata na temat rzekomego udziału IBM w holokauście. Czy oskarżenia kierowane dziś pod adresem firmy nie są projekcją naszych współczesnych standardów moralnych na odmienną historyczną rzeczywistość? Czy, jeśli istotnie T. Watson i kierowana przez niego firma winni są aktu kolaboracji ze zbrodniczym reżimem hitlerowskim, to czy odpowiedzialność ta nie wychodzi daleko poza ułatwienie w dokonaniu ewidencji ofiar Zagłady? Technologia kart perforowanych wykorzystywana była przecież nie tylko przez SS i gestapo. Dzięki niej niemieckie pociągi z wojennymi transportami były bardziej punktualne, dzięki nim sprawniej działały niemiecka poczta, armia i cały przemysł zbrojeniowy.

Jedna z refleksji, jakie nasunęły mi się podczas lektury książki E. Blacka, była następująca. To, że w swej analizie i oskarżeniach skoncentrował się on na jednym specyficznym aspekcie zbrodni hitlerowskich - na Zagładzie europejskich Żydów - nadaje jego książce szczególną wagę i jest jej główną siłą. A jednak, paradoksalnie, jest też potencjalną słabością, która może osłabić wiarygodność jego oskarżycielskiej tezy. Choć ani IBM, ani jej szef T. Watson, o którym wiem niewiele więcej niż to, czego dowiedziałem się z książki E. Blacka, nie budzą u mnie żadnej specjalnej życzliwości, poczynania firmy w latach trzydziestych i czterdziestych oceniać trzeba jednak w ówczesnym historycznym kontekście. A kontekst ten był taki, że po pierwsze, IBM był gigantycznym międzynarodowym konglomeratem. Istotnie - czy dziś może nam się to podobać czy nie - nie kierującym się w swych działaniach motywacjami moralnymi, patriotycznymi czy politycznymi, a jedynie, powiedzmy to szczerze, chęcią zysku. Po drugie zaś, II wojna światowa, której wybuch bynajmniej nie był po myśli T. Watsona (uważającego siebie za aktywnego rzecznika międzynarodowego pokoju), kiedy wreszcie wybuchła, była dla IBM jeszcze jedną "normalną wojną".

Firma miała już w tym czasie za sobą doświadczenie I wojny światowej, w czasie której Ameryka i Niemcy znajdowały się po przeciwnych stronach. Nie było to dla IBM doświadczenie najgorsze. Na okres wojny niemieckie interesy firmy przeszły pod kontrolę rządu niemieckiego i po zakończeniu działań wojennych T. Watson z uznaniem stwierdził, że zarząd niemiecki był sumienny w wykonywaniu swych powinności i firmie nie przyniósł szkód. Był to precedens, który IBM gotów był powtórzyć w przypadku kolejnej wojny, i szczegółowo opisane przez E. Blacka prawne, polityczne i menedżerskie manewry T. Watsona, które mogą być interpretowane jako manifestacja poparcia dla Hitlera, miały na celu jedynie powtórzenie wcześniejszej historii. Nie chciał on dobrowolnie umyć rąk i wycofać się z niemieckiego rynku, wolał bowiem, by w końcu niemiecka filia IBM została przejęta pod tymczasową niemiecką kontrolę jak "własność wroga".

II wojna światowa nie była jednak "zwyczajną wojną", taką jak wiele wcześniejszych, w których dzielni Europejczycy mogli wykazać się walecznością i bohaterstwem na polu bitwy. Była ona - tak jak i hitlerowski reżim w latach poprzedzających jej wybuch - aktem zbrodniczym. Hitler nie ukrywał swych ludobójczych intencji i - jak przekonywająco argumentuje E. Black - plan eksterminacji Żydów, a także innych niewygodnych mniejszości etnicznych i grup społecznych, nie powinien być od początku tajemnicą dla żadnego obserwatora wydarzeń.

Policzyć wszystkich

Nasze moralne standardy zmieniają się, ale kto wie, może gdyby hitlerowski reżim powstrzymał się od realizacji planu Zagłady, może gdyby nie było komór gazowych, Oświęcimia, Bełżca czy Treblinki, po klęsce Niemiec Hitler, tak jak inicjatorzy niektórych wcześniejszych prób "jednoczenia" Europy, tacy jak choćby Napoleon, wysłany zostałby na "emeryturę" na jakąś tropikalną wyspę.

Hitlerowskie Niemcy nie były jednak kolejnym europejskim mocarstwem, przygotowującym się do jeszcze jednej wojny, lecz krajem znajdującym się pod kontrolą zbrodniczej organizacji. Ponieważ bezpośrednie kontakty T. Watsona z niemieckimi władzami zostały dramatycznie zerwane w roku 1940, kiedy manifestacyjnie zwrócił on swe nadane mu wcześniej przez Hitlera odznaczenie, wiarygodność oskarżeń E. Blacka zależy po części od udowodnienia, że Zagłada - której realizacja rozpoczęła się na wielką skalę dopiero po niesławnej konferencji w Wansee, jaka odbyła się w styczniu 1942 r., gdy Ameryka, a z nią T. Watson, byli już w stanie wojny z Niemcami - rozpoczęła się już wcześniej, przynajmniej od "Kryształowej Nocy", jesienią 1938 r., a nawet od samego dojścia Hitlera do władzy w 1933 r. Udział IBM w realizacji tego programu eksterminacji polegał na tym, że na jego maszynach został dokonany w Niemczech spis ludności, w czasie którego szczególnie starannie zidentyfikowano osoby narodowości lub pochodzenia żydowskiego.

Słabość tego argumentu polega m.in. choćby na tym, że także amerykańskie spisy ludności, również przeprowadzane przy wydatnej pomocy IBM, identyfikowały etniczną przynależność obywateli. Co więcej, po japońskim ataku na Pearl Harbor, właśnie wyniki spisu ludności posłużyły władzom amerykańskim do zidentyfikowania, a następnie internowania Amerykanów japońskiego pochodzenia. Choć decyzję tę dziś wspomina się ze wstydem, sam fakt klasyfikacji ludzi wg wiary bądź etnicz- nej przynależności - a nawet ich tymczasowe umieszczenie w obozach internowanych - nie jest jeszcze aktem Zagłady.

Jak gdyby zdając sobie sprawę z tego potencjalnie słabego punktu w swej argumentacji (jest on, przyznać trzeba, wzmocniony wieloma innymi faktami i poszlakami), E. Black stara się postawić kropkę nad "i" niezbyt subtelnie sugerując, że T. Watson nie tylko żywił osobistą sympatię do Hitlera, ale wręcz sam był czymś w rodzaju "Fuerhera" w swej organizacji. Jest to wątek, który Black rozwija wykorzystując raczej swe dziennikarskie niż badawcze kwalifikacje. Czyni to książkę bardziej dramatyczną, lecz czy naszkicowany przez niego wizerunek szefa IBM jest prawdziwy, pozostaje kwestią otwartą. Brak jeszcze definitywnej biografii Watsona, jednak Kevin Maney, który od lat nad nią pracuje, nie jest przekonany, że Black ma w tym punkcie słuszność i dał temu publicznie wyraz w artykule w USA Today 14 lutego br. Na szczegóły trzeba będzie jednak poczekać do czasu, gdy dokończy on swego dzieła.

Tymczasem trzeba stwierdzić jedno - książka E. Blacka jest dziełem ważnym i zasługującym na uwagę, choćby dlatego że jak powiedział filozof George Santayana: "Kto nie pamięta historii, skazany będzie na to, by przeżyć ją jeszcze raz". Czego nikomu nie można życzyć.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200