W powietrzu i na ziemi
- Włodzimierz Serwiński,
- 02.07.2001
Stereotyp podróży lotniczej to dla mnie dwa skojarzenia. Pierwsze, to oczywiście dobre jedzenie. I picie.
Stereotyp podróży lotniczej to dla mnie dwa skojarzenia. Pierwsze, to oczywiście dobre jedzenie. I picie.
Kilkugodzinna podróż nie daje zbyt wielu możliwości, jeśli chodzi o to, co i ile można zjeść. Co do picia to zdania byłyby zapewne podzielone, zwłaszcza w kwestii "ile". Cokolwiek by jednak powiedzieć, trzeba przyznać, że firmy kateringowe wychodzą z siebie, by sprostać wyobrażeniom pasażerów o tym, czym jest podróżowanie samolotem.
Drugie skojarzenie prowadzi mnie do pojęcia ryzyka. Kilkaset ton żelastwa unoszącego się w powietrze nie wygląda zbyt naturalnie i cały czas jeszcze budzi grozę i przerażenie. Spadnie? Nie spadnie? Jest o czym myśleć, gdy przede mną 20 godzin podróży, z czego 18 w powietrzu. Zdrowy rozsądek podszeptuje, że prawdopodobieństwo katastrofy jest znikome, ale myśli i tak biegną do obrazów przedstawiających nieuchronne skutki takiego zdarzenia. Skutki i prawdopodobieństwo. Prawdopodobieństwo i skutki. Jednym słowem - ryzyko.
Niektórzy się pocieszają, że ryzyko to staje się z dnia na dzień coraz mniejsze, bo... wszystkim sterują komputery. Hmm... Może i dalibyśmy wiarę w te zapewnienia, gdyby nie to, że po uszy jesteśmy zanurzeni w informatyce. Każdy z nas ma przecież w pamięci niejedną historię, taką jak ta o zapomnianym średniku, który wysłał satelitę w zupełnie niechciane przestworza.
Ale czasy się zmieniają. Nie dalej jak w kwietniu bieżącego roku pilot jumbo jeta, lądującego na londyńskim Heathrow, zauważył, że zamiast bezpiecznie osiąść na pasie startowym, runie na właśnie unoszącego się w powietrze innego boeinga. Co ciekawe, winą za to zdarzenie nie obarczono już komputerów, ale... przemęczonych stresem i pracą kontrolerów ruchu.
Tak sobie myślę, że może nasz sceptycyzm do wiary pokładanej w systemach sterujących samolotami i ruchem powietrznym bierze się tak naprawdę z zazdrości, że ci, którzy je konstruują, jak nikt inny opanowali arkana sztuki oprogramowania?
Na szczęście, na pokładzie samolotu jest dosyć atrakcji, by móc zapomnieć o ponurym "gdybaniu" i zacząć się cieszyć podróżą. W każdym fotelu zainstalowano kilkucalowy, kolorowy monitor, słuchawki i uniwersalny panel sterujący, który służy jako telefon, czytnik karty kredytowej, joystick, myszka i klawiatura - w zależności od potrzeby. Do wyboru kilkanaście filmów, kilkanaście kanałów muzycznych, gry Nintendo i gry planszowe (eufemistycznie nazywane PC-games), łamigłówki, testy, a także newsy i programy informacyjne. Wszystko oczywiście dostępne w paru językach. Jednym słowem indywidualny, pokładowy system rozrywkowy.
Po kilkunastu minutach ze zdziwieniem stwierdzam, że stewardesy roznoszące jedzenie i dopytujące się, czy czegoś dolać, tak naprawdę tylko przeszkadzają w przedniej zabawie.
Ulubiony film, ulubiony aktor, ulubiona muzyka, ulubiony indeks giełdowy - wszystko w zasięgu ręki. Prawda, wybór nie jest za wielki, ale to tylko pokład samolotu.
Na ziemi wytwórnie filmowe, firmy nagraniowe, stacje telewizyjne, rozgłośnie radiowe i agencje informacyjne ze swoimi tera-, tera-, terabajtami informacji tylko czekają na odpowiedni moment, by móc zacząć je odpłatnie udostępniać i indywidualizować swoje programy. Tylko kto będzie podawać jedzenie?
Gdzieś nad Pacyfikiem, 14 czerwca 2001 r.