Nie wierzę politykom

Jeśli politycy nagle zaczynają się interesować informatyką i problemami rozwoju społeczeństwa informacyjnego, to znak, że jesteśmy u progu kampanii wyborczej.

Jeśli politycy nagle zaczynają się interesować informatyką i problemami rozwoju społeczeństwa informacyjnego, to znak, że jesteśmy u progu kampanii wyborczej.

Poszczególne partie i sojusze wyborcze zaczynają ogłaszać swoje programy. Obok tradycyjnych haseł, np. walka z bezrobociem czy bezpieczeństwo obywateli, widnieją nowe: "Opowiadamy się za rozwojem społeczeństwa informacyjnego"; "Chcemy szybszego i tańszego Internetu" czy "Zapewnimy komputer każdemu pracownikowi".

Edukacja ponad wszystko

Kolejne ustawy budżetowe przeznaczały na zakup komputerów i oprogramowania dla szkół średnio kilkadziesiąt milionów zł (w tym roku 100 mln zł). Formalnie co najmniej jedna szkoła podstawowa w gminie powinna mieć pracownię komputerową z komutowanym dostępem do Internetu. Teraz akcją, której przewodzi posłanka Grażyna Staniszewska (UW), są objęte gimnazja. W planach są licea. Na razie, dopóki rząd nie przyjmie "Strategii rozwoju społeczeństwa informacyjnego w Polsce na lata 2001-2006 - ePolska", co roku będą odbywały się targi polityczne, ile pieniędzy przeznaczyć na informatyzację szkół. Grażyna Staniszewska od dawna postulowała stworzenie Narodowego Programu Edukacji Informatycznej, nie znalazła jednak sojuszników w parlamencie. Można więc sobie wyobrazić jej poirytowanie, gdy SLD ogłosił Powszechny Program Edukacji Informatycznej (patrz Lewy przycisk myszy).

Już dzisiaj są szkoły podstawowe, w których obsługi komputera uczy się najmłodsze dzieci. To kwestia presji rodziców na nauczycieli, ich samozaparcia. Wiadomo jednak, że najważniejsze jest, by dyrektorzy szkół zrozumieli, iż zamykając pracownie internetowe na cztery spusty poza lekcjami tzw. informatyki, uniemożliwiają dzieciom samokształcenie. Nie brakuje także multimedialnych programów edukacyjnych, potrzeba tylko funduszy na zakup oprogramowania. Nad pomysłem Polskiej Biblioteki Internetowej spuśćmy zaś kurtynę milczenia... Chyba że SLD zamierza zignorować prawo autorskie. Notabene, ciekawe jaka firma informatyczna podszepnęła działaczom partyjnym ten pomysł?

Inne partie nie pozostają w tyle. Dla Platformy Obywatelskiej (PO) powszechny dostęp do Internetu jest tak samo ważny, jak "dostęp do dobrej szkoły, podręczników i drugiego śniadania". Krzysztof Kilian, były minister łączności w rządzie Hanny Suchockiej, który obecnie współtworzy program rozwoju społeczeństwa informacyjnego PO, uważa, że aby zrealizować ten cel, należy jak najszybciej zdemonopolizować rynek telekomunikacyjny. Być może należałoby zmusić TP SA do kontrybucji na szkołę, aby zwiększyć liczbę bezpłatnych minut, przeznaczonych na korzystanie z Internetu, lub wymusić na niej podłączanie w szkołach urządzeń do transmisji szerokopasmowej (SDI lub Neostrada).

Zlikwidować URT

Wydawałoby się, że liberalizacja rynku to zadanie dla Urzędu Regulacji Telekomunikacji (URT). Tymczasem Lech Nikolski, poseł SLD, odpowiedzialny za program wyborczy SLD, w tym Program Powszechnej Informatyzacji Nowoczesna Polska, twierdzi, że URT nie spełnia obecnie swojej statutowej roli regulatora rynku i w ramach zmniejszania liczebności urzędów centralnych powinien ulec likwidacji. Zapewne gdy Komisja Europejska zacznie domagać się wyjaśnień, po krótkim zamieszaniu URT zostanie reaktywowany, ale już pod nowym kierownictwem...

Ten Urząd nie ma też sojusznika w Platformie Obywatelskiej. Zdaniem Krzysztofa Kiliana, trzeba doprowadzić do zmian w kierownictwie urzędu, co będzie wymagało nowelizacji Prawa telekomunikacyjnego. Jego zdaniem ani Marek Zdrojewski, ani Marek Rusin, prezesi URT, nie podołają zadaniu regulacji rynku. Urząd staje się przechowalnią urzędników zwalnianych z Ministerstwa Łączności. Jest jedno "ale": Krzysztof Kilian od 1993 r. toczy wojnę z Markiem Rusinem, wówczas swoim zastępcą, kiedy bezskutecznie próbował go odwołać ze stanowiska. Nie wiadomo więc, ile w tym pomyśle chęci poprawy sytuacji URT, a ile osobistej urazy.

Zapał w likwidowaniu URT nie przeszkadza planować utworzenia nowego działu administracji rządowej - społeczeństwa informacyjnego. Według Leszka Nikolskiego, w ramach tego działu zostałyby połączone Ministerstwo Łączności i departamenty MSWiA, podległe obecnie Kazimierzowi Ferencowi. Nowy dział albo podlegałby np. ministrowi infrastruktury, którego powstanie zapowiada SLD, albo byłby samodzielnym resortem.

Podobną propozycję zgłosił w marcu br. Jan Maria Rokita, prezes SKL. Zamiast resortu łączności miałby powstać "mały, nowoczesny urząd ministra społeczeństwa informacyjnego".

Wbrew pozorom tym razem nie chodzi wyłącznie o ministerialne stołki. Dzisiaj za przygotowanie programu ePolska odpowiada Minister Łączności i Komitet Badań Naukowych - formalnie ministerstwo nauki. Ale już za informatyzację administracji rządowej, w tym przygotowanie standardów informatycznych, MSWiA. Gdyby powstał nowy resort, być może wzrosłoby znaczenie informatyki w państwie, zaś strategia rozwoju społeczeństwa informacyjnego miałaby lepsze umocowanie w nieformalnych relacjach między poszczególnymi ministerstwami.

Elektroniczny bełkot

Ze wszystkich ugrupowań, starających się o miejsce w parlamencie, e-gospodarką na razie zajmują się Platforma Obywatelska i SLD. Krzysztof Kilian postuluje, by infrastrukturę teleinformatyczną budować za publiczno-prywatne środki. Przykładowo, gdy rząd potrzebuje łączy światłowodowych, szuka inwestora, który ten sam trakt wykorzysta do komercyjnej transmisji danych. Jak przystało na liberałów, najlepszym sposobem pobudzenia koniunktury gospodarczej, również w e-gospodarce, jest obniżenie podatków. Metodą zaś na ukrócenie korupcjogennych praktyk na styku administracja-przedsiębiorca byłoby scentralizowanie zamówień publicznych i ich realizacja poprzez aukcje elektroniczne (platforma Business-to-Government?) A jeśli na przeszkodzie stoi ustawa o zamówieniach publicznych, to należy ją szybko zmienić.

Dla SLD nie jest ważna sytuacja prawna, lecz słowa. Toteż nie dziwi, że politycy tej partii, rozważając warunki rozwoju e-gospodarki, pomijają kwestię konieczności szybkiego uchwalania ustawy o podpisie elektronicznym czy elektronicznych instrumentach płatniczych. Że nie widzą związku między liberalizacją rynku telekomunikacyjnego a obniżeniem ceny dostępu do Internetu. Że prześlizgują się nad sprawą odbiurokratyzowania gospodarki, posługując się sloganem o konieczności wprowadzenia czytelnych standardów w elektronicznym obiegu dokumentów pomiędzy urzędami a firmami.

Papier jest cierpliwy. Wszystko zniesie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200