Lewy przycisk myszy

Ile głosów w wyborach parlamentarnych da politykom mówienie o rozwoju informatyki i społeczeństwa informacyjnego? Oby jak najmniej. W innym przypadku partie polityczne mogą uznać, że wystarczy rzucić hasło: ''Komputer dla wszystkich'', by zdobyć elektorat. Przykładem takiego instrumentalnego podejścia do problemów społeczeństwa informacyjnego jest program SLD.

Ile głosów w wyborach parlamentarnych da politykom mówienie o rozwoju informatyki i społeczeństwa informacyjnego? Oby jak najmniej. W innym przypadku partie polityczne mogą uznać, że wystarczy rzucić hasło: ''Komputer dla wszystkich'', by zdobyć elektorat. Przykładem takiego instrumentalnego podejścia do problemów społeczeństwa informacyjnego jest program SLD.

Uczestnicy II Kongresu Informatyki Polskiej w 1998 r. jedyną konkretną deklarację współpracy ze strony świata polityki usłyszeli od Leszka Millera, przewodniczącego Sojuszu Lewicy Demokratycznej (SLD). W skrócie zabrzmiało to tak: "Jeśli potrzebujecie jakichś ustaw, zgłoście się do nas", co w języku oficjalnym tłumaczy się na "zaproszenie ze strony Klubu Parlamentarnego SLD przy podejmowaniu wspólnych inicjatyw legislacyjnych dotyczących informatyki".

Dotychczas nie udało mi się znaleźć żadnego projektu ustawy o społeczeństwie informacyjnym czy gospodarce elektronicznej, zgłoszonego samodzielnie przez posłów tego ugrupowania, ale dzisiaj, u progu kampanii wyborczej, nikt nie będzie o tym pamiętał. Przecież za wszelkie zaniechania i opóźnienia odpowiada koalicja rządząca. Opozycja jest w komfortowej sytuacji, bo zawsze może powiedzieć, że dopiero gdy dojdzie do władzy, naprawi błędy, informatykom pozwoli zarobić, sprawi, że Polska stanie się Doliną Krzemową, a nasze oprogramowanie podbije świat.

W tym duchu SLD przygotował Program Powszechnej Informatyzacji Nowoczesna Polska (PPI), jako część programu wyborczego. Czy przysporzy on jej głosów?

Odkrywanie Ameryki

Twórcy programu, ogłaszając w PPI Powszechny Program Edukacji Informatycznej, nie wspomnieli ani słowem o akcjach Internet w każdej gminie czy Internet dla gimnazjum...

Według ich założeń, uczniowie szkoły podstawowej zostaną objęci programem: Piszę, czytam, klikam, w wyniku którego nauczą się korzystać z komputera, uruchamiać programy, logować się do sieci informatycznej, używać Internetu jako źródła wiedzy. Aby wspomóc edukację informatyczną, SLD proponuje, by powstało specjalne oprogramowanie dla szkół (jakby do tej pory takiego nie było) oraz Polska Biblioteka Internetowa. W niej miałyby się znaleźć wszystkie książki wydane w języku polskim, zapisy widowisk teatralnych i filmy. Zgodnie z założeniami programu "na uruchomienie PBI potrzeba nieco mniej niż rok. W ciągu kolejnych dwóch lat mogłaby osiągnąć pełną funkcjonalność".

Ofiaruję Wam Niderlandy

Pracodawca jest zobowiązany zapewnić pracownikowi godziwe warunki pracy, kawę, herbatę, wodę mineralną, urlop wypoczynkowy i kilka innych drobiazgów, nie wspominając o uczciwym wynagrodzeniu. SLD - wzorem szwedzkich firm - snuje plany, by dać pracownikom komputery w leasing. Pracodawca ma kupić komputer i przekazać go pracownikowi (a że wymaga to zmiany kilku ustaw i rozporządzeń - przed wyborami, to żaden problem). Po dwóch latach pracownik stałby się jego właścicielem. Niby miałoby się to opłacać pracodawcy, ponieważ teoretycznie zmniejszyłyby się jego nakłady na szkolenie. Odzyskałby też część wydatków poprzez ich przyspieszoną amortyzację.

Innym pomysłem jest konieczność przeprowadzenia szkoleń komputerowych osób w wieku ponad 40 lat. Państwo ma się zaangażować w przeszkolenie kilkuset tysięcy osób. Mają to być kursy powszechne (dla wszystkich) i bezpłatne (dla bezrobotnych). Warto zauważyć, że powiatowe urzędy pracy, gdy miały jeszcze pieniądze na aktywizację zawodową bezrobotnych, najpierw organizowały szkolenia komputerowe.

Być może ci przeszkoleni czterdziestolatkowie znajdą pracę w "fabrykach produkujących komputery, monitory, komponenty urządzeń elektronicznych" - inwestycje koncernów zagranicznych - które SLD po wygranych wyborach zamierza przyciągnąć do Polski. Prawdopodobnie więc jesienią zobaczymy w telewizji reportaż ze Szczecina, w którym właśnie ulokowała się fabryka Compaqa, jako przykład proinwestycyjnej polityki państwa, ukierunkowanej na sektor zaawansowanej technologii... To, że powstała ona za kadencji innego rządu, nie będzie już istotne.

W zbiorze pobożnych życzeń o powszechnej informatyzacji nie mogło zabraknąć postulatu o rozwoju eksportu produktów informatycznych. A to już zakrawa na kpinę, gdyż w celu zwiększenia eksportu nie trzeba zaczynać od proeksportowych ulg podatkowych. Na początek wystarczyłoby jednolite stanowisko izb skarbowych w sprawie podatku VAT na oprogramowanie i usługi informatyczne. Gwoli przypomnienia, polskie firmy teleinformatyczne, które chcą sprzedać produkt za granicę, muszą obciążyć odbiorcę 22-proc. podatkiem VAT (zagraniczni kontrahenci nie mogą sobie tego podatku odliczyć). Problemu tego nie rozwiązał ani ten, ani poprzedni rząd.

Centralizm komputerowy

W Europie zapanowała moda na rząd elektroniczny. Urzędy administracji publicznej mają działać 7 dni w tygodniu, przez całą dobę, o ile udostępnią obywatelom mechanizmy składania podań drogą elektroniczną. W takim układzie serwisy WWW pełnią funkcję zawsze dostępnych biuletynów informacyjnych, w których obywatele odnajdą akty prawne, procedury załatwiania spraw, formularze z opcją zdalnego ich wypełniania i składania drogą elektroniczną.

Coraz częściej w ten sposób są prowadzone polskie serwisy samorządowe. SLD tego nie zauważa. Chociaż w Sejmie trwają prace nad projektem ustawy o powszechnym dostępie do informacji, w PPI nie wspomina się o tym. Gdy przypadkiem ta ustawa nie zostanie przyjęta w tej kadencji i parlament w nowym składzie ponownie będzie rozpatrywał projekt, posłowie SLD zapewne obwieszczą, że oto realizują swój program wyborczy. A ten przewiduje m.in. zainstalowanie w każdym urzędzie tzw. urzędomatu, czyli terminalu dostępowego. Za jego pośrednictwem obywatel będzie mógł składać podania, załatwiać większość spraw w urzędzie. Zastanawia fakt, że program prześlizguje się nad koncepcją wirtualnego urzędu, do którego "wchodzi się" poprzez Internet, za to obszernie rozpisuje się nad urzędomatami.

Hasłem przewodnim e-rządu - wg SLD - jest ISNP - Informatyczny System Nerwowy Państwa. Według trafnej diagnozy Programu Powszechnej Informatyzacji, administracja państwowa nie ma wdrożonych mechanizmów elektronicznej wymiany dokumentów. Przykładowo, rząd przesyła za pośrednictwem kuriera papierowe wersje projektów ustaw do laski marszałkowskiej, by następnie pracownicy Kancelarii Sejmu pracowicie je przepisali i udostępnili na stronach WWW. Gdy SLD wygra wybory, przeprowadzi przegląd systemów działających w poszczególnych urzędach centralnych. "Powstanie też mapa informatyzacji określająca i stratyfikująca potrzeby jednolitego formatu przekazu danych" - czytamy w PPI.

Program SLD w sprawie rozwoju informatyki już znamy. Czekamy na następne.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200