Ekspert - czytaj lobbysta, lobbysta - czytaj amator

Sejmowe debaty nad kolejnymi projektami ustaw, istotnymi dla rozwoju społeczeństwa informacyjnego, obnażyły amatorszczyznę polskiego lobbingu. Na palcach jednej ręki można policzyć profesjonalnych lobbystów, znających dziedzinę, w której działają, skutecznych. Niestety, to samo można powiedzieć o posłach i przedstawicielach strony rządowej.

Sejmowe debaty nad kolejnymi projektami ustaw, istotnymi dla rozwoju społeczeństwa informacyjnego, obnażyły amatorszczyznę polskiego lobbingu. Na palcach jednej ręki można policzyć profesjonalnych lobbystów, znających dziedzinę, w której działają, skutecznych. Niestety, to samo można powiedzieć o posłach i przedstawicielach strony rządowej.

Jestem lobbystą. Od kilku lat biorę udział w pracach komisji sejmowych, rozpatrujących projekty związane z rozwojem społeczeństwa informacyjnego. Ten, kto pierwszy raz trafia na obrady komisji i podkomisji, z całą pewnością przeżyje szok. Na sali jest sześćdziesiąt osób, a wśród nich od dwóch do pięciu posłów, kilkunastu urzędników państwowych. Czasami zdarzy się, że zajrzy jakiś minister lub wiceminister. Na chwilę czasem wpadnie też dziennikarz w służbowym stroju (pogniecione spodnie, koszula w kratę lub sportowy t-shirt). Pozostali to my - lobbyści. W przypadku ustawy o podpisie elektronicznym walka o końcowy kształt zapisów pomiędzy stroną rządową a posłami i przedstawicielami sektora prywatnego (tj. nami, lobbystami), próbującymi zabezpieczyć interesy reprezentowanych podmiotów, przypominała mecz bokserski. Atakuje lobbysta, rząd broni się prawym sierpowym, posłowie (w tej przenośni występujący jako arbitrzy) punktują stronniczo. Raz zaliczą cios, czyli podzielą zdanie rządu, innym razem wskażą na wygraną lobbystów. Czasem role im się mylą i z posłów-arbitrów zmieniają się w lobbystów-zawodników. Bezpardonowo wkraczają na ring i biją na oślep.

Można przypuszczać, że motywem takich działań jest czasami głupota albo chęć ucieczki w sprawy nieistotne wobec niezrozumienia istoty sprawy. W trakcie prac nad wspomnianą ustawą, gdy podkomisja składała sprawo- zdanie z prac nad projektem ustawy o podpisie elektronicznym, doszło do dyskusji, czy można zostawić zapis "domniemywa się", czy też powinien on być zastąpiony inną formą. Powstaje pytanie, kto podsunął posłowi pomysł zgłoszenia takiej poprawki, gdyż zwrot "domniemywa się" jest powszechnie używany w języku prawnym. Tam nie wzbudza żadnych kontrowersji i jest powszechnie rozumiany (głupi pomysł posła zdobył akceptację i zwrot "domniemywa się" zastąpiono zwrotem "uważa się").

Nieudolny i przypadkowy lobbing potrafi też nas, zawodowców, wyprowadzić z równowagi. Załamaliśmy ręce, gdy w przypadku wspomnianej ustawy do lobbowania wzięli się przedstawiciele notariatu, chociaż jako osoby zaufania publicznego powinni być jak najdalej od zajmowania się lobbingiem. Zaczęli bywać na posiedzeniach komisji pod koniec jej prac, wykazując całkowite niezrozumienie regulowanych zagadnień, bowiem czytali projekt wyrywkowo.

Tylko jak zaradzić amatorskim poczynaniom lobbingowym?

Złoty środek

Lobbing musi być prowadzony profesjonalnie, zgodnie z powszechnie obowiązującymi zasadami i w szeroko rozumianym interesie społecznym. Trzeba, po pierwsze, uchwalić ustawę regulującą działalność lobbingową. Chociaż nie należy się łudzić, że jej uchwalenie całkowicie rozwiąże problem, to nie ulega wątpliwości, że istnienie odpowiedniego aktu prawnego określi niejasne dziś zasady i reguły postępowania i będzie jednocześnie pierwszym krokiem w kierunku unormowania działalności lobbingowej w Polsce. Tak, żeby poseł Jerzy Osiatyński nie musiał wielokrotnie informować publicznie, że nie będzie się spotykał i rozmawiał z lobbystami, prosił, żeby do niego nie dzwonić itp.

Innym, pośrednim rozwiązaniem jest próba odejścia od regulowania każdej sfery rynku i życia publicznego w stronę współregulacji i samoregulacji. Propozycja ta jest zresztą obecnie mocno promowana w Unii Europejskiej i została omówiona na konferencji Regulating the Information Society w czerwcu br. w Brukseli, jako alter-natywa dla dotychczas stosowanego i powszechnie krytykowanego nieskutecznego "głupiego lobbingu" (stupid lobbing).

Niewątpliwą zaletą współ- i samo-regulacji jest pozostawienie ustanowienia norm rynkowi, ale także aktywne uczestnictwo podmiotów w procesie tworzenia aktów prawnych, przy jednoczesnym ograniczeniu roli regulatora do nadzoru konkurencji na rynku i pozostawieniu mu prawa ingerencji tylko w przypadku znacznych nieprawidłowości. Ten sposób gwarantuje objęcie regulacjami tylko tych sfer życia gospodarczego, które bezwzględnie tego wymagają. Pozwala też na poprawienie efektywności wprowadzanych regulacji (bo przecież podmioty będą bardziej chętne do przestrzegania zapisów prawnych, które same ustaliły) i w końcu uwzględnia sytuację na rynku, przez co tworzone regulacje nadążają za szybkimi zmianami technologicznymi.

Jak każda rewolucja, także i ta ma swoje granice i nie możemy zapominać, że nawet przy wprowadzeniu współ- i samoregulacji lobbing nadal będzie wykorzystywany.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200