Tisze jediesz...

Przyznaję się bez bicia: uczestniczyłem w demonstracji. Nie w demonstracji jakiegoś programu ani nawet nie w demonstracji możliwości nowych technologii. Uczestniczyłem w demonstracji politycznej. Pod siedzibą spółki cukrowej protestowałem przeciwko ''czemuś tam'', za bardzo nie wiem czemu, ale protestowałem z wielką energią. Dwa razy, mówiąc dokładniej. Raz protestowałem tam, a potem protestowałem z powrotem.

Przyznaję się bez bicia: uczestniczyłem w demonstracji. Nie w demonstracji jakiegoś programu ani nawet nie w demonstracji możliwości nowych technologii. Uczestniczyłem w demonstracji politycznej. Pod siedzibą spółki cukrowej protestowałem przeciwko ''czemuś tam'', za bardzo nie wiem czemu, ale protestowałem z wielką energią. Dwa razy, mówiąc dokładniej. Raz protestowałem tam, a potem protestowałem z powrotem.

Tak się bowiem nieszczęśliwie złożyło, że manifestacja przeciwko ''czemuś tam'', w której mimowolnie wziąłem udział, oddzielała miejsce parkowania mego samochodu od sklepu, gdzie kupowałem rowerek dla dziecka. Chcąc nie chcąc musiałem więc dwa razy wmieszać się w grupkę około trzydziestu osób niemrawo skandujących hasła. Raz nawet wszedłem tam wyposażony w silne argumenty, tj. dziecięcy rowerek, który dzierżyłem wysoko niby szturmówkę, budząc respekt wśród protestujących. Dodajmy, że nie ja jeden demonstrowałem z rekwizytem, bo stało tam także dwóch, na oko czternastoletnich chłopców z transparentem. Ale że stali zbyt blisko siebie, transparent smętnie zwisał między kijami, pozwalając odczytać jedynie: "Dość wyp... w obce ręce" - co oczywiście budzi tysiąc skojarzeń, z nieprzyzwoitymi na czele.

O doniosłym fakcie swojego uczestniczenia w demonstracji politycznej przeciwko "czemuś tam" donoszę na tych łamach nie dlatego żebym uważał to za szczególnie istotne. Przeciwnie, zapomniałbym o nim natychmiast, gdyby nie wszystkie media, które przypomniały mi następnego dnia o demonstracji. Dla nich było to bardzo ważne wydarzenie, choć - jako żywo - gdybym skrzyknął kuzynów, szwagrów i kumpli z boiska, zrobilibyśmy większą frekwencję. Ciekawe, czy wtedy też napisałaby o nas Gazeta Wyborcza i pokazałyby nas wieczorne Wiadomości.

Traf chciał, że w czerwcu uczestniczyłem w dwóch konferencjach, gdzie zebrało się kilkuset bądź wręcz ponad tysiąc uczestników - głównie praktykujących informatyków. Niestety, o żadnej z nich nie zająknęły się media krajowe. Fakt - nie chodzono tam ze szturmówkami ani nie wznoszono okrzyków przeciwko "czemuś tam". Ale gdyby - uchowaj Panie Boże - zawalił się sufit w sali obrad grzebiąc zebranych specjalistów od nowoczesnych technologii, dynamika wzrostu PKB spadłaby o kolejny punkt procentowy. I oprócz ofiar wśród informatyków uczestniczących w konferencjach, mielibyśmy jeszcze zawał serca ministra finansów.

Mieszkamy bowiem w takim dziwnym kraju, gdzie wystarczy powiedzieć do kamery parę bzdur, zaprotestować przeciwko "czemuś tam", wysunąć postulaty i wznieść transparenty, a już ma się zapewnioną wrzawę medialną. Im więcej i im głupiej się powie, tym wrzawa większa. Tymczasem ludzie, którzy zwyczajnie pracują, nie manifestują swojego niezadowolenia ani nie stawiają żadnych żądań, ale przynoszą pomyślność sobie samym, swoim rodzinom, a nawet i krajowi, nie budzą zainteresowania prasy, radia ani telewizji. Sam siebie pytam - czy to światowa norma, czy patologia naszego życia publicznego?

Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie brak szumu medialnego wokół informatyki i informatyków nie martwi mnie. "Tisze jediesz, dalsze budiesz" - mówi rosyjskie przysłowie. Cieszę się, że udało się po cichu, niemalże w konspiracji, ale skutecznie załatwić kilka spraw, które szczególnie leżą mi na sercu - na przykład Internet dla szkół i podpis elektroniczny. Może więc lepiej, że o informatyce się nie mówi, jak o protestach przeciw "czemuś tam", w których mimowolnie uczestniczyłem razem z dziecięcym rowerkiem?

Róbmy więc swoje, panie i panowie. I cicho sza!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200