Linux: diabeł tkwi w szczegółach

Na rynku funkcjonuje sto kilkadziesiąt odmian Linuxa. Co uzasadnia istnienie takiej rozmaitości?

Na rynku funkcjonuje sto kilkadziesiąt odmian Linuxa. Co uzasadnia istnienie takiej rozmaitości?

Linux stał się stałą pozycją nagłówków prasy fachowej w kontekście jego konkurencji z innymi systemami operacyjnymi. Jednak ważnym pytaniem, zadawanym często przez potencjalnych użytkowników, jest: czym odróżniają się poszczególne mutacje Linuxa w świecie, w którym wszystko jest otwarte?

Dostawcy Linuxa powoli zaczynają uprawiać to, co świat medyczny stosował już wiele lat temu w celu lepszej obsługi pacjentów: specjalizację. Można już teraz podać przykłady takiego kierunku: na desktopach panują HelixCode, Red Hat i Corel; VA Linux skupia się na oprogramowaniu i sprzęcie "pod klucz"; na klasteringu - TurboLinux. Obserwatorzy rynku przewidują, że w dłuższej perspektywie, w miarę narastania procesów łączenia się firm lub ich upadków, użytkownicy mogą spodziewać się zmniejszenia liczby dostawców lub ofert.

Szacuje się, że obecnie dostępnych jest co najmniej 157 wydań Linuxa (według danych IDC). Z tych wszystkich wydań tylko od pięciu do siedmiu pochodzi od czołowych dostawców, takich jak Red Hat, SuSe, TurboLinux, Caldera czy Corel. Przeważająca większość dostawców Linuxa jest zmuszona do szukanie sposobu zapewnienia użytkownikom "wartości dodanej", wzbogacającej podstawowe oprogramowanie. Wartość ta może być w formie usług, wsparcia czy specjalistycznego oprogramowania.

Linux: diabeł tkwi w szczegółach

Rynek systemów operacyjnych w 1999 r.

Sporo jest do zrobienia w zakresie sterowników: wiele firm oferuje specyficzny sprzęt, który musi być obsługiwany przez systemy operacyjne. Podstawowa różnica pomiędzy dostawcami Linuxa sprowadza się dzisiaj do procedury instalacyjnej i typu instalowanego oprogramowania. Dzieje się tak, ponieważ użytkownicy bardzo często mają potrzebę wyjścia poza system operacyjny.

Narzędzia Power Tools z Red Hat pozwalają na lokalne i zdalne usługi administracyjne dla serwerów i sieci, z mechanizmami dostarczającymi informacje o hoście, informacje trasowania i o funkcjach ładowanych przy starcie systemu.

Firmy poszukujące rozwiązań klasteringu może zainteresować TurboCluster firmy TurboLinux, pozwalający na łączenie w klastry serwerów pracujących z systemami operacyjnymi Sun Solaris, Windows NT czy Linux. Oprogramowanie to pozwala na dynamiczne rozkładanie obciążeń, monitorowanie usług, automatyczne obejścia uszkodzeń IP oraz udostępnia zestaw narzędzi zarządzania. W tym przypadku jednak nie wszystko jest dostępne w kodzie źródłowym (na zasadzie open source). W celu zachowania konkurencyjności TurboLinux utrzymuje pewną część kodu niedostępną przez pierwsze sześć miesięcy po wypuszczeniu najnowszej wersji swego oprogramowania, po czym zwalnia ten kod na zasadzie open source.

Dla niektórych obserwatorów podejście tej firmy jest przykładem dobrego modelu udostępniania kodu źródłowego - bez naruszania żywotnych interesów firmy. Inni twierdzą, że jest to istotne odstępstwo od idei open source, która wywodzi się z czasów, gdy Linux był projektowany przez rzeszę ludzi, poświęcających temu przedsięwzięciu swój prywatny czas. Część z tych osób widzi siebie teraz w roli kapłanów nowej komputerowej religii, ale realny świat nie stoi w miejscu i na dodatek nie jest idealny...

Według szefa TurboLinux podejście jego firmy pozwala na uczciwą konkurencję, dając jednocześnie użytkownikom oprogramowanie tańsze, z dużo krótszym cyklem projektowym niż inne oferty. Linux powinien pozostać w rodzinie open source i firma jest skłonna dotrzymywać tego zobowiązania, ale widzi też potrzebę istnienia mechanizmów systemowych tworzących wartość dodaną, które mogą zapewnić różnorodność ofert rynkowych. Ta różnorodność może być przedmiotem gry rynkowej, co z kolei implikuje konieczność ograniczania idei otwartego kodu źródłowego.

Firma Red Hat reprezentuje odmienny pogląd. W opinii jej przedstawicieli o otwartym kodzie źródłowym można mówić wtedy, jeżeli można czytać, modyfikować i współużytkować cały kod źródłowy. Jeśli część oprogramowania trzeba wstępnie eksploatować bez otwartego kodu źródłowego, aby w końcu uzyskać odpowiedź, co ono daje użytkownikowi, to nie można mówić o produkcie z otwartym kodem źródłowym. Jest to przytyk w stronę konkurentów: Caldery (która według Red Hat zmusza użytkowników do używania własnego instalatora), SuSe (która ma własny system plików) i wspomnianego TurboLinux.

Red Hat ma na to własną receptę - wszystko ma być otwarte. Oprogramowanie klasteringu Piranha tej firmy spełnia właśnie ten postulat. Jednak Piranha, podobnie jak niektóre inne oferty Red Hat, cierpi na brak zainteresowania. W opinii wielu obserwatorów dzieje się tak dlatego, że Red Hat traci zbyt wiele czasu na wygłaszanie kazań o open source, a jego produkty uzupełniające nie są już tak promowane jak czysty Linux.

Promowanie Linuxa jest prostsze dla firm tworzących wartość dodaną. Dla VALinux Systems, która dostarcza systemy Linuxa "pod klucz", bycie neutralną w stosunku do dostawców jest częścią strategii firmy. Firma wykorzystuje w swoich systemach Linuxa z Red Hat, SuSe i TurboLinux. Szef marketingu VALinux uważa, że jak długo jądro systemu operacyjnego Linux pozostanie otwarte, tak długo będzie ulepszany. Według niego nie będzie korzystne dla przyszłości Linuxa naśladowanie w jego rozwoju drogi Unixa, która skończyła się na oddzielnych markach i rozproszeniem społeczności w to zaangażowanej.

Jak więc w takiej sytuacji rynkowej mają postępować zarządcy sieci? Według recepty doświadczonych obserwatorów rynku zarządca orientujący się w tym, czego potrzebuje i oczekuje od systemu - czy ma to być serwer FTP, integrator bazy danych itp. - powinien rozglądać się za dostawcą oferującym sposób i narzędzia do zarządzania planowaną infrastrukturą.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200