Minister on-line

Rządowa limuzyna mknie cienistymi drogami Meklemburgii. Pasażer, widocznie wysokiej rangi dygnitarz, wywołuje na ekran, umieszczony na oparciu fotela, szefa swego gabinetu w Berlinie, by wydać mu pilne dyspozycje. Ten z kolei, nieco wcześniej, również przez wideo, połączył się z Bonn, gdzie pracuje część urzędników ministerstwa, i uzyskał potrzebne szczegółowe informacje.

Rządowa limuzyna mknie cienistymi drogami Meklemburgii. Pasażer, widocznie wysokiej rangi dygnitarz, wywołuje na ekran, umieszczony na oparciu fotela, szefa swego gabinetu w Berlinie, by wydać mu pilne dyspozycje. Ten z kolei, nieco wcześniej, również przez wideo, połączył się z Bonn, gdzie pracuje część urzędników ministerstwa, i uzyskał potrzebne szczegółowe informacje.

Scena z filmu sf? Ależ nie, została zaczerpnięta z filmu promocyjnego sprzed kilku lat. Dzisiaj istnieje już między Bonn i Berlinem, dwiema stolicami Republiki Federalnej - dotychczasową i nową, światłowodowe połączenie teleinformatyczne. Wykręcając numer kierunkowy 01888, nie wiemy, czy telefon naszego ministerialnego rozmówcy zadzwoni w Bonn czy Berlinie. Trzeba przy tym wiedzieć, że dla ośmiu spośród czternastu ministerstw przewidziano jako siedzibę Berlin, ale dwie trzecie urzędników ma pozostać w Bonn.

Przed paru miesiącami w tygodniku "Der Spiegel" można było znaleźć opis tego przedsięwzięcia, wyjątkowego w skali światowej. Istotnie, nigdzie dotąd nie opracowano i nie próbowano wdrożyć techniki i technologii rządzenia krajem za pomocą, jak to akcentuje tytuł artykułu, klikania myszą komputera. Tutaj przedsięwzięcie wyszło już ze stadium eksperymentu i zaprojektowane urządzenia zostały w styczniu br. oddane do użytku.

Wystarczyłby nożyk do obcinania paznokci, by rządowa maszyna informacyjna zaczęła się jąkać - pisze niemiecki dziennikarz, przed którym uchylono rąbka tajemnicy. - To tutaj główne tętnice informacyjnego krwioobiegu, mające postać cienkich jak włos przewodów światłowodowych, opuszczają swoje grubościenne kanały betonowe i odtąd na przestrzeni kilku metrów są osłaniane żółtymi rurami ze sztucznego tworzywa, nie grubszymi od słomki. Tędy w każdej sekundzie przebiegają setki milionów błysków laserowych między ministerialnymi biurami w Berlinie i Bonn. Połączenie jest czynne przez okrągłą dobę, a dla zapewnienia stuprocentowego (oficjalnie: 99,75) bezpieczeństwa zbudowano dwie równoległe, niezależne od siebie linie. Wszystkie przesyłane nimi informacje są szyfrowane, tak by nie mógł ich odebrać ktokolwiek nieupoważniony.

Na realizację unikatowego projektu wydano w ciągu ubiegłych lat ok. 80 milionów marek z założeniem, że "elektroniczny obieg urzędniczych teczek" wprowadzi federalną administrację rządową w XXI wiek i będzie stanowić przełomowy moment w koniecznej modernizacji rozdętego, zdaniem kompetentnych fachowców, aparatu centralnego. Materia okazuje się jednak oporna wobec śmiałych zamierzeń.

Po ośmiu latach, jakie upłynęły od historycznej decyzji przeniesienia stolicy państwa znad Renu nad Szprewę i Hawelę, informatyzacja administracji rządowej może wykazać się bodaj głównie tym, że w każdym ministerstwie przynajmniej niektórzy urzędnicy posługują się pocztą elektroniczną. A co do opisywanego rozwiązania, przyniosło ono na razie tylko pewien efekt uboczny, mianowicie w obrębie sieci teleinformatycznej nie ponosi się opłat telefonicznych.

Nadzieje na to, że wielkiej przeprowadzce będzie towarzyszyć generalne odchudzenie urzędów, nie sprawdziły się. Przedmiotem niekończących się konferencji, dyskusji i sporów były proporcje obsady stanowisk w Bonn i Berlinie, listy komórek pozostających na miejscu i przenoszonych do nowej stolicy, nawet projekty typowych mebli. Możliwości, jakie przed administracją otworzyła multimedialna instalacja, np. urządzania sal przeznaczonych do odbywania wideokonferencji, zostały wykorzystane w niewielkim stopniu. Jak się wydaje, wciąż jeszcze obowiązuje przekonanie, że jeśli się chce nadać sprawie (i własnej osobie) niezbędną wagę, trzeba być na miejscu osobiście. Rzesze urzędników podróżują więc bez przerwy między Bonn i Berlinem.

Podróżują także stosy akt. Przeniesienie ich na nośniki informatyczne pozostaje nadal w sferze projektów. Nie mamy na to czasu - powiedział dziennikarzom "Spiegla" kierownik referatu technicznego w Federalnym Urzędzie Prasy. - Musimy ostatecznie zaplanować przeprowadzkę. I rzeczywiście, wdrażaniem wielkiego projektu zajmuje się zaledwie dwudziestokilkuosobowy zespół koordynacyjno-doradczy do spraw techniki informacyjnej w administracji federalnej, jak brzmi jego urzędowa nazwa.

Tymczasem perspektywy pełnej realizacji przedsięwzięcia są fascynujące. Skończyłaby się nieustanna wędrówka akt korytarzami ministerstw i centralnych urzędów, parę kliknięć myszą wystarczyłoby do ukazania się każdego dokumentu na monitorze w gabinecie szefa biura. Każde pismo wpływające do kancelarii zostałoby wcześniej zeskanowane i znalazłoby się w elektronicznej kartotece. Wyszukiwanie odpowiedniego dokumentu za pomocą słów-kluczy to już banalna procedura informatyczna.

Problem stanowi natomiast niedostateczne oswojenie się urzędników z tajemniczą i na pierwszy rzut oka mało czytelną terminologią informatyczną, podczas gdy nabyta rutyna pozwala im niemal natychmiast odnaleźć potrzebne pismo w stosie teczek. Co więcej, przejrzystość funkcjonowania systemów informatycznych staje w sprzeczności z uświęconym wieloletnią praktyką postępowaniem urzędów i urzędników. Swoista taktyka odwlekania decyzji traci grunt pod nogami. Odtąd żaden dokument nie może "zaginąć" czy "omyłkowo" trafić do niewłaściwej teczki. System Domea zarejestruje automatycznie datę wpłynięcia pisma i to, kto, kiedy i jak się nim zajmował. Przełożeni i instytucje kontrolne będą miały w każdej chwili pełny wgląd w kolejne fazy losów każdej sprawy.

Zainteresowanie najwyższych władz federalnych powodzeniem przedsięwzięcia wyraża się przyznaniem znacznych funduszy na studia mające na celu określenie i wybór najwłaściwszych programów dla poszczególnych resortów. Muszą one powziąć decyzje jeszcze przed końcem tego roku.

Czy jednak ideał nowoczesnego, odchudzonego aparatu centralnej administracji państwowej w Republice Federalnej zostanie urzeczywistniony dzięki teleinformatyce, nie jest pewne. Jest już na to za późno - wyznał z rezygnacją Otto Schily, minister spraw wewnętrznych, najbardziej w tym zakresie kompetentny. Wielka przeprowadzka wydawała się doskonałą okazją do przeprowadzenia takiej operacji, ale jak dotąd doprowadziła raczej jedynie do blokady działań modernizacyjnych. Zdaniem Rolfa Krosta, szefa wspomnianego zespołu koordynacyjno-doradczego, upłynąć musi od czterech do pięciu lat, zanim zinformatyzowane ministerialne biura staną się rzeczywistością dnia codziennego. Wówczas blisko 500-kilometrowa odległość dzieląca Berlin i Bonn tak naprawdę przestanie mieć znaczenie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200