Internauci na giełdzie

50 (a może 100) tysięcy we Francji, 500 tysięcy w Niemczech, 7 milionów w USA - tylu graczy giełdowych dokonuje swoich operacji wyłącznie za pośrednictwem Internetu. Ta liczba oczywiście rośnie z roku na rok, czy raczej z miesiąca na miesiąc. W Stanach Zjednoczonych już blisko jedną trzecią wszystkich transakcji na giełdzie realizuje się po prostu kliknięciem komputerowej myszy.

50 (a może 100) tysięcy we Francji, 500 tysięcy w Niemczech, 7 milionów w USA - tylu graczy giełdowych dokonuje swoich operacji wyłącznie za pośrednictwem Internetu. Ta liczba oczywiście rośnie z roku na rok, czy raczej z miesiąca na miesiąc. W Stanach Zjednoczonych już blisko jedną trzecią wszystkich transakcji na giełdzie realizuje się po prostu kliknięciem komputerowej myszy.

Ci gracze są - według opinii francuskiego tygodnika "L'Express" - z reguły młodsi, lepiej wykształceni, przeważnie mieszkają w mieście, częściej chadzają własnymi drogami i, co nie może dziwić, przynajmniej co drugi z nich dysponuje własnym PC. To sytuacja typowa dla Francji, ale np. za oceanem praktyka korzystania z Internetu dla gry na giełdzie upowszechniła się tak dalece, że amerykańscy żołnierze z kontyngentu kosowskiego domagali się zapewnienia im stałego dostępu do sieci.

Co jednak tak pociąga w tej formie udziału w grze giełdowej? Najpierw poczucie swobody i niezależności. Niepotrzebni są pośrednicy, gracz sam wydaje polecenia i natychmiast ogląda ich realizację w czasie rzeczywistym, w tempie klikania myszą. Jest w tym, dalej, element swoistej zabawy, albo, jeśli kto woli, działanie w myśl formuły "Do it yourself". I wreszcie, to chyba najważniejsze, takim sposobem uzyskuje się niebagatelną oszczędność na kosztach - dyspozycja wydana poprzez Internet kosztuje mianowicie dwa do czterech razy taniej.

Na atrakcyjność korzystania z Internetu składają się więc atrakcyjne ceny i szczególna cecha tego środka komunikacji - szybkość reakcji. "Cybergracze" wykazują przy tym większą aktywność, są gotowi podejmować większe ryzyko, szybciej i częściej decydują o zakupie czy sprzedaży akcji, bez obaw angażują się w spekulację. Dotyczy to zwłaszcza najmłodszych i tych, którzy stawiają dopiero pierwsze kroki na giełdzie. Należą do nich w wielkiej mierze studenci z campusów uniwersyteckich. Określa się ich anglosaskim słówkiem "mavericks", czyli wolni strzelcy lub dysydenci.

Jak każda gra, tak i gra na giełdzie ma swoich pasjonatów, którzy potrafią całymi dniami przesiadywać przed ekranem komputera, nie tylko śledząc ruch akcji, ale i prowadząc niekiedy wręcz szaleńcze operacje spekulacyjne, przede wszystkim na walorach firm high-tech, marząc przy tym o jednym: szybko zbić wielką fortunę. Wielu to się istotnie udaje, ale zdarzają się i tragedie. Przed półtora rokiem niejaki Mark Barton z Atlanty stracił w ciągu dwóch miesięcy 600 tysięcy dolarów i w przystępie szaleństwa zabił dwanaście osób, w tym własną żonę i dzieci.

Wchodzenie na giełdę poprzez Internet wytworzyło nową sytuację - znaczne przyspieszenie obrotu akcjami. Odnosi się to jednak głównie do firm internetowych: z ogłoszonych ostatnio statystyk amerykańskich wynika, że akcje Priceline zmieniają właściciela co 4, Doubleclick co 5, Amazon co 7, a Yahoo co 8 dni! Akcje "starych" firm informatycznych, jak Microsoft czy Cisco Systems, są znacznie mniej ruchliwe - obrót nimi liczy się jeszcze w miesiącach, odpowiednio 6,3 i 8,5. A i tak w porównaniu z nimi akcje wielkich, renomowanych koncernów wykonują ruchy z szybkością żółwia: transakcje na każdej akcji McDonald's dokonują się średnio co 22,1, Coca Cola co 26,4, Exxon co 29,6, Johnson&Johnson co 30, 2, a General Electric nawet co 33,1 miesiąca. Internauci na giełdzie wytwarzają swoisty stan napięcia, które warunkuje szybkie decyzje, zmiany orientacji, ryzykowne wybory. Młodzi czują się w takich warunkach jak ryby w wodzie.

Reporterowi "L'Express" opowiadał pewien paryski student, jeszcze mający przed sobą dyplom z matematyki i informatyki, że gra na giełdzie jest jego ulubioną rozrywką podczas wakacji. Co ciekawe, wyznał, że w swoich decyzjach kieruje się nie tyle znajomością rynku czy informacjami ekonomicznymi, lecz po prostu logiką. Jak widać, nie przeszkodziło mu to osiągnąć - w wieku 24 lat - świetne wyniki finansowe, liczone w dziesiątkach tysięcy franków. Ten sam reporter spotkał internetowego cybergracza, który z zawodu jest kierowcą śmieciarki. Ten wraca do domu po wczesnorannej zmianie o godzinie 10 - 11, akurat w chwili otwierania giełdy. Zasiada od razu do komputera i przez następne dwie godziny zajmuje się swoimi finansami.

Jeszcze inny przykładem jest nauczyciel, niedawno ogarnięty pasją Internetu, zachwycony tym, że obywa się bez pośredników i sam decyduje o swoich posunięciach. "Czuję się wówczas tak, jak gdybym rzeczywiście znajdował się na giełdzie".

Wszystko to, o czym tu mowa, można by określić jako swego rodzaju rewolucję w dziedzinie mającej przecież za sobą już długą tradycję i wypracowane standardy postępowania. Mówiąc dokładniej - zaczątki rewolucji, ale doświadczenie ostatnich kilku lat dowodzi, że szybkość, z jaką rozwija się i zdobywa coraz nowe obszary Internet, właściwie nie ma precedensu. Francuzi biorą to pod uwagę bardzo poważnie i powołali już specjalną komórkę nadzorującą styk giełdy i Internetu. Do jej zadań należy w szczególności tropienie rozsiewanych celowo fałszywych pogłosek oraz nieuczciwych transakcji. Ta, jak się o niej mówi, giełdowa żandarmeria czuwa nad tym, by operacje dokonywane poprzez Internet nie nabrały charakteru błądzenia w dżungli. Uważni obserwatorzy przypominają z tej okazji, że sławny w swoim czasie francuski minitel, do pewnego stopnia poprzednik Internetu, musiał czekać aż dziesięć lat, zanim został objęty podobną kontrolą. Giełdowym internautom (czy giełdzie?) zapewniono taką opiekę nieporównanie prędzej. Ale też z Internetem nie ma żartów.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200