2015: Poziom absurdu w branży technologicznej sięgnął zenitu

2015 rok to kolejny, w którym podejmowanie lekkomyślnych decyzji biznesowych było normą uważa Rob Enderle publicysta magazynu CIO.

Rob Enderle opisał rok 2015 jako kolejny, w którym podejmowanie lekkomyślnych decyzji biznesowych było w zasadzie normą i pyta: kiedy w końcu zaczniemy uczyć się na błędach?

Mamy za sobą pierwsze tygodnie Nowego Roku. To doskonały moment, by spojrzeć trzeźwym okiem na ubiegłoroczne wydarzenia branży i wyciągnąć wnioski z niewłaściwych decyzji. Co przyniesie rok 2016? Tego jeszcze do końca nie wiemy, ale już dziś warto przeanalizować najbardziej oczywiste błędy, by uniknąć powtórki z rozrywki. Oto siedem najbardziej palących kwestii.

Zobacz również:

  • 5G - rozwój jeszcze przed nami, 6G - tuż tuż, za rogiem

Błąd nr 1: Zatrudnienie niedoświadczonego prezesa z innej branży

Burzliwe historie takich osobistości, jak Carla Fiorina i Marissa Mayer, pokazują, że co jak co, ale sukcesu na pewno nie zagwarantuje nam zaangażowanie w działania firmy niedoświadczonego prezesa, który na dodatek dotychczas rozwijał swoją karierę w innym obszarze. Oczywiście, branża technologiczna utyskuje na niedobór kobiet, ale przymusowe trzymanie pań na najwyższym stanowisku, na którym nie mają szans się odnaleźć, jest równie absurdalne, co w stosunku do mężczyzn. Nie o płeć tu bowiem chodzi. Realizacja idei równych szans wcale nie równa się przepustce do sukcesu.

Poważnie mówiąc, lepiej w takiej sytuacji powierzyć funkcję prezesa osobie doświadczonej, która zna branżę. Najgorszym chyba rozwiązaniem jest łączenie dwóch niedoborów, wiedzy i doświadczenia, z bezgranicznym dążeniem do zapewnienia różnorodności, co powoduje dodatkowe trudności. Wyłonienie odpowiednio wykwalifikowanych kandydatów jest trudnym i żmudnym zadaniem nawet w przypadku mniej prestiżowych i gorzej płatnych stanowisk, ale do kwestii rekrutacji najwyższych rangą pracowników warto podejść z równie dużą ostrożnością. Może wtedy ominąłby nas cały dramatyzm sytuacji.

Błąd nr 2: Wejście na giełdę to samobój

Na przestrzeni kilku ostatnich lat byliśmy świadkami prywatyzacji wielu firm. Dziś zdecydowana większość z nich znajduje się w dużo lepszej kondycji niż w czasach, gdy były jeszcze spółkami publicznymi. Można by pomyśleć, że to wystarczający argument do zastanowienia się nad sensem wchodzenia na giełdę. Oczywiście, takie działanie może wydawać się źródłem „łatwych pieniędzy”, ale ogromne koszty związane z koniecznością zapewnienia zgodności z regulacjami i zmaganie się z nader aktywnymi inwestorami grającymi na wzrost cen akcji kosztem długofalowej kondycji spółki nie zawsze są tego warte.

Doświadczenie pokazuje, że wejście na giełdę może prowadzić do pojawienia się absurdalnych zjawisk, np. upadku biznesów budowanych z mozołem przez dekady czy wydatków z rezerw gotówkowych spółki na wypłatę dywidend lub wykup własnych akcji. Jeśli nie potrafimy unikać podejmowania tego typu lekkomyślnych decyzji, lepiej zrezygnujmy z wchodzenia do obrotu publicznego. Sprzedawanie przyszłości spółki za kilka punktów więcej do bieżącej wartości akcji nie jest szczególnie imponującym osiągnięciem.

Błąd nr 3: Nieumiejętne zarządzanie uprawnieniami

Wyciek danych klientów Sony i doniesienia Edwarda Snowdena to nie jedyne przypadki pokazujące, jak kluczowe znaczenie dla przetrwania spółki ma umiejętność zarządzania uprawnieniami użytkowników. Brak skutecznych rozwiązań w tym zakresie doprowadził, między innymi, do dymisji prezesa Sony Pictures i wyhamowania amerykańskiej dyplomacji w stopniu większym niż nawet kandydatura Donalda Trumpa na prezydenta USA.

Większość ataków ma na celu zdobycie dostępu do krytycznych danych dotyczących klientów, własności intelektualnej, danych finansowych lub danych osobowych. Naruszenia są problemem nie tylko małych i dużych firm, lecz również rządów. Z dwóch powyższych względów można by pomyśleć, że w takim wypadku pewnie wszyscy zadbali o solidną infrastrukturę usług do zarządzania uprawnieniami bądź dostępem lub odpowiedni produkt pozwalający na ochronę przez tego typu atakami. Ale tak nie jest. To nadal bardziej wyjątek niż reguła, mimo że ujawnienie naruszeń danych może każdego prezesa pozbawić jego stołka. Niewielu jest też dyrektorów ds. bezpieczeństwa, którzy zostają na swoich stanowiskach, gdy ich prezes zostaje zwolniony z takiej właśnie przyczyny.

Błąd nr 4: Przedkładanie akwizycji danych nad ich analizę

Jedną z najbardziej oburzających spraw roku 2015 w Stanach Zjednoczonych były wyniki analizy zdarzeń po grudniowej strzelaninie w San Bernardino. Wyszło wtedy na jaw, że większość informacji potrzebnych organom ścigania do zapobieżenia atakowi znajdowała się w mediach społecznościowych i nie była wcale chroniona. Zamiast skupiać się na danych, do których był legalny dostęp, amerykański rząd wolał jednak koncentrować się na gromadzeniu nieskończonej ilości dodatkowych informacji. Niestety, takie postępowanie nie jest niczym niezwykłym. Big Data jako koncepcja sama w sobie przyjęła się lepiej niż inteligentna i terminowa analiza danych.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200