...stosowna wiedza... zwana dalej ''Radą''

Przez dwa poprzednie lata wpadałem w panikę, gdy zaczynały się wakacje. Chodziłem jak struty i szukałem tematu. Ten rok był diametralnie odmienny. Odkąd zaczęły się wakacje, tematów mamy "klęskę urodzaju bzdur".

Przez dwa poprzednie lata wpadałem w panikę, gdy zaczynały się wakacje. Chodziłem jak struty i szukałem tematu. Ten rok był diametralnie odmienny. Odkąd zaczęły się wakacje, tematów mamy "klęskę urodzaju bzdur".

Politycy licytują się z nieograniczenie głupimi pomysłami. Wróżowie zapowiadają koniec świata, ale nie mogą uzgodnić daty. Firmy turystyczne, jak zwykle, mają dla nas (nie dla wszystkich) jakąś niespodziankę. Delegacja na sesję Komisji Praw Człowieka znała języki obce do tego stopnia, że obserwatorzy (polscy) nie mogą ich dokładnie rozpoznać. Minister Kapera (reprezentant białej rasy) wyraził swe obawy wobec innych ras, a w szczególności czarnej i żółtej. Pan premier z panem ministrem edukacji narodowej zaprezentowali polskie pomarańczowe gimbusy, stanowiące strategiczny element reformy szkolnictwa.

To wszystko wystarczy na dwa - trzy miesiące, ale trzeba zacząć od najświeższego wygłupu najwyższego organu. Piszę tak bezczelnie, bo po uchwaleniu Prawa o języku polskim sięgnąłem po tekst tego kuriozum i przeczytałem. Niektóre fragmenty to slogany, inne są niedorzeczne, a jeszcze inne są sprzeczne z prawem. W większości postanowienia ustawy nie mówią, o czym mówią. Art. 4 w ustępie 2 nakłada nieokreślone obowiązki na instytucje. Ktoś więc może zażądać, by firma zgodnie z ustawą: ...upowszechniała wiedzę o języku polskim, ...stwarzała warunki sprzyjające rozwojowi języka, jego wzbogacaniu, specjalizacji i selekcji językowych środków wyrazu czy wspierała nauczanie języka polskiego jako obcego w kraju i za granicą. Czy można narzucić firmie zadania, które nie wchodzą w zakres jej działań statutowych? Kto wtedy będzie ponosił koszty i kto przejmie odpowiedzialność za wyniki?

A co będzie z naszym bełkotem informatycznym? Czy informatyka, w której bełkot języko-angielski zastąpimy swojskim bełkocikiem narodowo-elektroniczno-maszynowo-cyfrowym, wciąż będzie informatyką? Jak to wpłynie na koszty? Jak wpłynie na sprawność i w końcu na nasz poziom cywilizacyjny? Czy ktoś sobie wyobraża tłumaczenie jakiejkolwiek dokumentacji sprzętu czy oprogramowania na język polski? Na naszego kołtuna można liczyć. Co tam dla niego koszty - niech je sobie liczą księgowi. Kołtun ma liczne kompleksy. Żąda, by wszelkie prace dyplomowe były po polsku. A dlaczegóż to? Nie każda, proszę kołtuna, praca jest tak kiepska, że wstyd ją napisać w języku angielskim. Poza tym, proszę kołtuna, mamy rok 1999 i chcemy uczestniczyć w wymianie informacji, a ta odbywa się głównie w języku angielskim. Przez lata sprowadzana z Zachodu literatura zasilała szafy akademii wojskowych i policyjnych, a adresata przepytywano, skąd i po co ma niepolskie materiały.

Patron polskiego obskurantyzmu Nikodem Dyzma twierdził, że w Polsce należy mówić po polsku. Jak czegoś nie rozumiał, to się dowiadywał - uczył się. Rozumiał bez tłumaczenia, co znaczy menu, weksel, ars amandi, restauracja, kurort, hipoteka, żyro, weekend, lunch, auto, savoir-vivre, barachło, Oxford, menażeria, siesta, index librorum prohibitorum, a także degrengolada, ignorancja i indolencja. Do szkół też mu się chodzić nie chciało i chociaż rozumiał słowo parlament, nie pchał się tam i szopki sobie z Sejmu nie robił. Tytuł felietonu zaczerpnięto z projektu ustawy: Prawo o języku polskim, art. 11.1 (http://ks.sejm.gov.pl:800/proc3/wykazy/ust10h.html)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200