Z wysokości drzewa

Zastanawiam się, dlaczego większość felietonów, które mam przyjemność czytać (po przeczytaniu bywa, że jest to nieprzyjemność), jest o tym, co jest złe. Może to jest problem złej weny twórczej, która każe pisać kawałki dobre nawet, ale o tym, co złe, nie udane, koślawe, czyli o tym, co przysłowiowo odrażające jest, brudne, złe. Jako młody pismak, jako bardzo młody pismak, przeprowadzałem roz- maite eksperymenty, posiłkując się doświadczeniami pismaków wyjadaczy, tzn. ludzi wielkiego pióra, którzy tu i tam uchylali rąbka tajemnicy swego warsztatu, a konkretnie przedmiotów i metod warsztat ten ożywiających czy chociażby pobudzających.

Zastanawiam się, dlaczego większość felietonów, które mam przyjemność czytać (po przeczytaniu bywa, że jest to nieprzyjemność), jest o tym, co jest złe. Może to jest problem złej weny twórczej, która każe pisać kawałki dobre nawet, ale o tym, co złe, nie udane, koślawe, czyli o tym, co przysłowiowo odrażające jest, brudne, złe. Jako młody pismak, jako bardzo młody pismak, przeprowadzałem roz- maite eksperymenty, posiłkując się doświadczeniami pismaków wyjadaczy, tzn. ludzi wielkiego pióra, którzy tu i tam uchylali rąbka tajemnicy swego warsztatu, a konkretnie przedmiotów i metod warsztat ten ożywiających czy chociażby pobudzających.

I tak pewien średniowieczny twórca przyznał, że proces pisania w jego przypadku może posuwać się do przodu, gdy na stole stoi krucyfiks. W moim przypadku metoda ta nie sprawdziła się, ponieważ udzielała mi się wyłącznie atmosfera błagania o pomoc. Nie jest jednak powiedziane, że w przypadku innych autorów nie poskutkuje, a może nawet jest wskazana.

Kolejną próbą była świeczka, też zaczerpnięta z przełomu XV i XVI wieku. Świeczka w otoczeniu wszelkich twórców wzięła się stąd, że światło - po pierwsze - oświeca i miało ono rozświetlić umysły twórców, po drugie - ogień to pewna tajemnica i ta atmosfera tajemnicy miała właś-nie zostać złamana podczas procesu tworzenia. Bez wzruszenia żadnego działało to na mnie i jedyne, co znajdywałem interesującego i pobudzającego to było dmuchanie w płomień: jak silny podmuch wytrzyma. Nudna ta zabawa szybko się skończyła. Poza tym mama ganiała mnie za roznoszący się po mieszkaniu zapach dymu. Tajemnica w ogniu jednak ciągle jest i może komuś uda się ją odkryć.

Przeczytałem też gdzieś, że żeby myśleć, trzeba mieć pełen żołądek. Najadałem się i siadałem za stołem, ale kończyło się to zazwyczaj na rozleniwiającym grzebaniu w uchu. Być może to jest metoda pobudzania osób z nadwagą, dlatego na mnie nie podziałało.

Podstawą klarownej myśli jest wypoczęty umysł. Kładłem się więc na tapczanie z planem drobnej drzemki i postanowieniem solidnego umysłowego wysiłku po wstaniu. Budziłem się nad ranem, szedłem do łazienki i wchodziłem pod kołdrę.

U niejednego ze współczesnych twórców (uznanych) przeczytałem, że dobrze jest rozjaśnić umysł lampką wina. To dawać miało zdrowy dystans do rzeczywistości, uwalniać od trosk doczesnych i całkowicie poświęcać się w swej pracy dla potomnych. Otwierałem więc barek, szkło napełniałem i po pierwszej wypitej lampce konstatowałem, że rzeczywiście stosowny dystans do spraw doczesnych uzyskuję, ale wena ciągle jeszcze nie nadpływa. Nalewałem drugą lampkę, problemy w coraz szybszym tempie znikały i jakoś wena też wydawała się być już tuż-tuż. Po nie wiem której lampce miałem już całkiem zdrowy dystans do rzeczywistości i wenę taką, że pisać kończyłem nad ranem. Ta metoda pobudzania umysłu nie jest zła, żeby nie powiedzieć najlepsza, ale ma krótkie nogi, bo mało kawałków z jej pomocą napisanych nadaje się do wysłania do jakiejkolwiek redakcji. Najlepiej skutkuje przy pisaniu do szuflady, a ponieważ mnie to nie interesowało, i ją zarzuciłem.

Ostatecznie w moim przypadku okazało się, że usiąść muszę na krześle przy stole, położyć kartkę, wziąć pióro i - nie zważając na ziemskie pokusy - zacząć myśleć. Nie da się widać uciec od przeznaczenia. Może jednym z pomocnych sposobów było znalezienie ciszy, nic więcej. I tak w skupieniu staram się patrzeć na świat, w którym najnowsze osiągnięcia techniczne pozwalają nam coraz szybciej opowiadać i może właśnie ta szybkość jest naszą zgubą (nie wiem), że nie zauważamy, iż wokół nas dzieje się tyle wspaniałych rzeczy, tyle dobrych rzeczy, tyle udanych rzeczy. Oczywiście mam na myśli także informatykę. Może więc felietoniści i wszelkiej maści publicyś-ci winni poszperać w licznych sposobach i metodach ożywiania czy chociażby pobudzania warsztatu, aby dostrzec pozytywne wydarzenia i rzeczy w informatyce nas otaczające. Myślę sobie bowiem, że jeśli mamy cokolwiek budować, to na dobrych wzorach. Nie piszmy więc koledzy felietoniści nie tylko naszej gazety o tym, co odrażające, brudne, złe, ale zwróćmy uwagę na to, co przyciągające, czyste, dobre. Trudniejsze, prawda.

Na koniec dodam, że boję się ludzi, którzy w sposób kategoryczny mówią jak żyć, jak układać sobie życie, jak postępować. Felietonista stawiać ma innymi słowy pytania w sposób uczciwy, tzn. taki, w którym odpowiedzi muszą formułować sobie sami czytelnicy. Czasami warto wejść na drzewo i popatrzeć z tej wysokości.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200