Wieczorne czuwanie

Było to w sierpniu. Zadzwonił do mnie znajomy i głosem wtajemniczonego, a więc lepszego człowieka, zapytał, czy wybieram się. Odpowiedziałem twierdząco, bo przecież czy może być lepsza okazja do zademonstrowania swoich przekonań i preferencji, powiedziałbym górnolotnie nawet wiary, niż wspólne czuwanie.

Było to w sierpniu. Zadzwonił do mnie znajomy i głosem wtajemniczonego, a więc lepszego człowieka, zapytał, czy wybieram się. Odpowiedziałem twierdząco, bo przecież czy może być lepsza okazja do zademonstrowania swoich przekonań i preferencji, powiedziałbym górnolotnie nawet wiary, niż wspólne czuwanie.

Myślę, że podobnie jak ja myślały tysiące ludzi, tylko nikt z nich nie chciał na początku przyznać się do tego. Ostatecznie ujawnianie najbardziej osobistych przekonań nie jest ostatnio modne, choć pewne trendy pokazują, że po okresie abnegacji oraz ukrywania się coraz łatwiej jest żyć z podniesionym czołem.

Kiedy zapowiedziałem żonie, że w piątek wieczorem wybieramy się do miasta, nawet specjalnie nie protestowała, widać już przyzwyczaiła się do fanaberii męża. Trudniej było mi przekonać znajomą studentkę socjologii, która właśnie nas odwiedziła. Dopiero użycie argumentu udziału w rzadkim wydarzeniu, a więc możliwość obserwacji uczestniczącej, zdaje się przekonała trzeźwą panienkę, że istnieje coś poza światem polityki i mody. Obie z żoną wyraziły jednak zdecydowany protest przed wcześniejszym udaniem się na spotkanie, podejrzewając, że nikogo nie będzie. Tylko uśmiechnąłem się, bo wiem jak silny jest instynkt stadny w narodzie, a to była niepowtarzalna, jedyna okazja.

Nie myliłem się. Kiedy przyszliśmy, jakieś pół godziny przed rozpoczęciem uroczystości, tłum już falował. Żona wyjęła aparat cyfrowy i zaczęła robić zdjęcia, zaś przyszła specjalistka do spraw społecznych pobiegła policzyć zgromadzonych - było nas dobrze ponad dwieście osób. Ja wtopiłem się w masę podnieconych ludzi. Jest czymś niesamowitym naoczne stwierdzenie, że nie jesteśmy sami w naszym wyborze. Szczególnie, gdy dyskretnie możemy przekazać sobie znak przynależności do grupy. Zauważyłem nie tylko koszulki, ale także torby oraz czapeczki. Kiedy zwróciłem na to uwagę moim towarzyszkom, początkowo mi nie uwierzyły. Dopiero pokazywanie palcem i moje wyjaśnienia uświadomiły im, jak wielu ludzi na co dzień demonstruje swoją przynależność.

Później okazało się, że w innych miejscach w całym kraju zebrało się nas dobrze ponad sto tysięcy. Jak na nocne spotkanie - bardzo dużo. Czas oczekiwania na początek uroczystości jedni spędzili na rozmowie z sąsiadami, inni zagłębili się w przyniesionych materiałach. Widziałem wielu jakby całkowicie oderwanych od gwaru, medytujących samotnie w tłumie. A tymczasem tłum gęstniał ku konsternacji przechodniów oraz lokalnej służby bezpieczeństwa. Wreszcie o 10.20 otworzono drzwi i pierwsza grupa klientów weszła do sklepu.

Opisane tu przeze mnie spotkanie było promocją nowego systemu operacyjnego Mac OS X o numerze wersji 10.2. Nic więc dziwnego, że w tej dziwnej nocnej porze spotkali się wszyscy wierni makowcy, aby zademonstrować, żeśmy nie gorsi od szklarzy. Oni zresztą już od dawna tak się nie spotykają, bo i po co. Tymczasem szczęśliwi posiadacze komputerów Macintosh, których w amerykańskiej społeczności komputerowej jest tylko jakieś 5%, udowodnili swoje przywiązanie. W Polsce makowców jest mniej niż jeden procent, więc spotkali się o 10.20 rano i mogli pobawić się Jaguarem kilkanaście godzin wcześniej (ze względu na różnicę czasu).

Firmową podkładkę pod mysz, otrzymaną przy wyjściu ze sklepu, schowałem niczym najświętszą pamiątkę tego nieoczekiwanego przeżycia.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200