Tajemnicze pieniądze

Temat opłacalności inwestycji informatycznych martwi mnie od dawna. Otrzymuję sporo listów na ten temat. Piszą szefowie działów informatyki mniej lub bardziej doświadczeni w tejże materii, z tym, że liczniejsi są ci bardziej doświadczeni w informatyce, a mniej doświadczeni w inwestowaniu.

Temat opłacalności inwestycji informatycznych martwi mnie od dawna. Otrzymuję sporo listów na ten temat. Piszą szefowie działów informatyki mniej lub bardziej doświadczeni w tejże materii, z tym, że liczniejsi są ci bardziej doświadczeni w informatyce, a mniej doświadczeni w inwestowaniu.

I oni w ogóle nie mogą zrozumieć, że coś tak zasadniczego i podstawowego, jak projekty informatyzacji przedsiębiorstwa czy innej organizacji, nie są traktowane jako inwestycja. Prezesi przedsiębiorstw - ich szefowie - mówią: no tak, oczywiście, musimy być nowocześni, musimy łożyć na komputery. Dodają nawet, że właśnie rozmawiali z kolegą dyrektorem z branży i oni też właśnie się informatyzują, więc musimy przyspieszyć nasze wdrożenia. Ale żeby zgodzili się, by projekt informatyczny potraktować jak inwestycję, oszacować korzyści, policzyć jej rentowność, czas zwrotu itd., to już mało komu przychodzi do głowy. Mówią: to konieczny wydatek, wszyscy go ponoszą, musimy nadrobić zaległości cywilizacyjne, nie ma co liczyć, i tak trzeba kupić. Wydawałoby się żyć, nie umierać - wydawać, nie liczyć się z kosztami. A tu co światlejsi szefowie informatyki piszą, iż to wcale nie jest tak koronkowo, że jak dyrektor tak myśli, to dopiero zaczynają się kłopoty...

Jakie kłopoty? - pytam. I co słyszę? Słyszę, że jak dyrekcja nie chce liczyć efektywności inwestycji informatycznych, tak jak wszystkich innych, to spodziewa się Bóg wie co po informatyce. A tu okazuje się, że od samych komputerów ani nie przybywa klientów, ani nie ubywa pracowników, żadne nowe pomysły nie rodzą się w głowach pracowników. Tym samym szef taki nie wie w końcu, warto było inwestować w tę nowoczesność, czy nie. Wzywa szefa informatyki i narzeka, ma wątpliwości, grozi albo i szantażuje, poniża i podpuszcza. Ja to mam jedną odpowiedź dla takich dyrektorów i doradzam ją stosować wszystkim zatroskanym - z powyższego powodu - szefom informatyki. Otóż opłaca się inwestować w informatykę, a nie w magię. Dyrektor, co nie chciał liczyć, czy informatyka naprawdę się opłaca, zainwestował w magię, w swoje przeświadczenie o istnieniu cudów.

Inwestycja w informatykę to poważna sprawa, a nie zakup kilku PC, czy nawet położenie sieci. Może się okazać, że nowy dochód szybciej przyjdzie z innych niż informatyczne przedsięwzięć. Bądźmy precyzyjni: w rozumieniu ekonomii inwestycja jest wtedy, gdy przynosi nowy dochód, natomiast gdy przedsięwzięcie takiego nowego dochodu nie przynosi, lecz jedynie oszczędza koszty, wówczas jest to tylko projekt modernizacyjny. Mimo że wygląda na to, iż większość wdrożeń w Polsce - nawet tych poważnie traktowanych, więc z szacowaniem efektów finansowych - to tylko projekty modernizacyjne, wcale tak nie jest. Jeszcze jedynie nie nauczyliśmy się doceniać, ile daje (a nie tylko oszczędza) przedsiębiorstwu informatyzacja sprzęgnięta z reformą organizacyjną i jasną strategią biznesową. W wyniku takiej inwestycji przedsiębiorstwo powinno chodzić jak zegarek szwajcarski. A ekonomiści niech się martwią, jak to ująć w liczbach.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200