Spam i MAPS

Oto kłopot znany każdemu internaucie. Gdy codziennie otwiera swoją skrzynkę pocztową, znajduje w niej nieodmiennie porcję korespondencji zgoła go nieinteresującej. Z reguły są to najrozmaitsze reklamy albo zachęty do odwiedzania wskazanych stron WWW, nierzadko jawnie pornograficznych lub oferujących związane z seksem podejrzane usługi medyczne. Zjawisko nabrało charakteru wręcz globalnego i stało się na tyle dokuczliwe, że zajęli się nim poważni naukowcy. Dziennikarz tygodnika ''Der Spiegel'' Hilmar Schmundt omówił ostatnio prace profesora Lawrence'a Lessiga z uniwersytetu Stanforda, dotyczące sposobów uporania się z natarczywością, wobec której większość z nas jest bezsilna.

Oto kłopot znany każdemu internaucie. Gdy codziennie otwiera swoją skrzynkę pocztową, znajduje w niej nieodmiennie porcję korespondencji zgoła go nieinteresującej. Z reguły są to najrozmaitsze reklamy albo zachęty do odwiedzania wskazanych stron WWW, nierzadko jawnie pornograficznych lub oferujących związane z seksem podejrzane usługi medyczne. Zjawisko nabrało charakteru wręcz globalnego i stało się na tyle dokuczliwe, że zajęli się nim poważni naukowcy. Dziennikarz tygodnika ''Der Spiegel'' Hilmar Schmundt omówił ostatnio prace profesora Lawrence'a Lessiga z uniwersytetu Stanforda, dotyczące sposobów uporania się z natarczywością, wobec której większość z nas jest bezsilna.

Ten wybitny autor wielu książek z dziedziny prawa internetowego proponuje jako najskuteczniejszy środek nakładanie wysokich kar pieniężnych na nadawców wirtualnych śmieci, w środowiskowym żargonie nazywanych spamem (od słynnej "mielonki" z Monty Pythona). Wedle jego propozycji, 10 tysięcy dolarów byłoby zasądzane od nadawcy na rzecz odbiorców takich niechcianych komunikatów. Oczywiście wymagałoby to przeprowadzenia odpowiedniego postępowania legislacyjnego w Kongresie, którego wynik jest zresztą niepewny, trzeba by bowiem dokonać wyłomu w zasadach wolności handlu i wolności słowa, fundamentach amerykańskiej demokracji.

Tymczasem liczba spamów krążących w Internecie rośnie lawinowo. Zdaniem ekspertów, przekroczyła w ostatnich latach liczbę e-maili mających charakter normalnej korespondencji elektronicznej. Tak więc nie chodzi już tylko o większą czy mniejszą uciążliwość, lecz o niebezpieczeństwo wyłączenia z właściwego użytku znaczącej części Internetu.

Niezależnie jednak od losów projektu profesora Lessiga mnożą się także inne techniki i sposoby obrony przed spamem. I tak wielu amerykańskich dostawców usług internetowych stosuje tzw. czarne listy komputerów, z których pochodziły niepożądane e-maile. Zainstalowane u odbiorców specjalne programy blokują automatycznie dostęp do skrzynki pocztowej. Do ich zwolenników należą zwłaszcza powstające samorzutnie w USA grupy tzw. maps (słowo "spam" czytane odwrotnie).

Co prawda, ta metoda nie jest bez wad. Gdy dany komputer znajdzie się na czarnej liście, wszelka komunikacja z nim staje się niemożliwa. A trafić na czarną listę można niekiedy przypadkowo, z powodu zbyt pośpieszne i niedokładne czytanych podejrzanych słów-kluczy. "Zamiast skalpela, używa się topora bojowego" - ironicznie określił takie postępowanie John Gilmore, jeden z założycieli ruchu obywatelskiego praw użytkowników Internetu. Co więcej, z ogłoszonego niedawno raportu na ten temat wynika, że mapsy blokują średnio co czwarty spam, ale jednocześnie co trzeci właściwy e-mail - niczym blokada drzwi, która zagrodziła drogę zarówno włamywaczowi, jak i właścicielowi mieszkania.

Proponowane są zatem i wchodzą do praktyki metody bardziej subtelne. Jedną z nich jest poprzedzanie wysyłki e-mailowego listu zapowiedzią zaadresowaną do dostawcy usług internetowych i on dopiero, na podstawie informacji o spamach, otwiera elektroniczną furtkę. Słabą stroną takiego rozwiązania jest spowolnienie obiegu komunikacji i odebranie jej spontaniczności, tak cenionej przez internautów.

Są także rozmaite filtry korespondencji. Szukają one w e-mailach określonych charakterystycznych słów i zwrotów mogących kryć niepożądane treści, chociaż zaczynają się czasem niewinnie "Drogi przyjacielu!" lub "Komunikat bezpłatny". Konwencjonalne filtry mają zresztą dość ograniczony zakres i ich skuteczność bywa raczej mierna. Ale pojawiły się nowe rodzaje filtrów, działające bardziej elastycznie i wyposażone w zdolność "uczenia się". Niestety, są dość kosztowne i wymagają stałej aktualizacji.

Bodaj najnowszą propozycją jest program umożliwiający samemu internaucie decydowanie, za pomocą kliknięcia myszą, które e-maile uzna za spam. Wynik jest automatycznie przekazywany do wszystkich komputerów, w których zainstalowano ten program. Jego autorem jest Jordan Ritter, współtwórca Napstera, elektronicznej giełdy wymiany programów muzycznych. Po bliższym przyjrzeniu się, jak funkcjonuje ta metoda, okazuje się, że i ona nie jest idealna. Po prostu to, co dla jednego jest spamem, ktoś może uznać za interesującą i pożądaną informację.

I jeszcze jedna nowość z tego poletka, tzw. filtr Bayesa. Polega na tym, że użytkownik poczty elektronicznej "uczy" indywidualnie swój komputer, jak ma rozpoznawać spamy. Metoda ponoć najbardziej skuteczna, ale wymagająca czasu i absorbująca sporo miejsca w Internecie, nie mówiąc już o potrzebie swoistego talentu "dydaktycznego" i nie na końcu - cierpliwości.

W tym miesiącu ma się odbyć pierwsza światowa konferencja poświęcona filtrom antyspamowym. Jej organizatorem jest Media Lab MIT (Massachussetts Institute of Technology), dział jednej z najbardziej wiarygodnych i prestiżowych instytucji z dziedziny nowoczesnej techniki. Dowodzi to, jak dalece spamy stały się problemem wymagającym pomocy nauki.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200