Siewcy nieporozumień

Mam chyba wyjątkowe ''szczęście'' do ludzi. Piszę o tym nie dlatego aby wzbudzić powszechną litość nad moim losem, ale dlatego że wynikają z tego tytułu sytuacje paradoksalne, irytujące, a czasami śmieszne.

Mam chyba wyjątkowe ''szczęście'' do ludzi. Piszę o tym nie dlatego aby wzbudzić powszechną litość nad moim losem, ale dlatego że wynikają z tego tytułu sytuacje paradoksalne, irytujące, a czasami śmieszne.

Mógłbym dopatrywać się w swoim charakterze jakiejś szczególnej cechy skazującej mnie na trudności w kontaktach z otoczeniem, gdyby nie fakt, że moi prywatni znajomi, jak też koledzy w pracy mają podobne problemy i to dokładnie z tymi samymi osobami. Tak więc wszystko jednoznacznie wskazuje, iż źródło nieporozumień tkwi raczej po drugiej stronie.

Trudności komunikowania się w sprawach zawodowych mają tę niekorzystną cechę, że wtórnie generują kłopoty i pretensje ukierunkowane pod niewłaściwym adresem. Dlatego też przestałem załatwiać cokolwiek "na gębę" i upieram się, aby wszystkie, nawet te mniejszej rangi ustalenia znalazły swe odzwierciedlenie w formie pisemnej. Nauczony doświadczeniem wiem, że kooperanci potrafią, czy to ze złej woli, czy z niezrozumienia zagadnienia, czy wreszcie z tego powodu, że ich własna fantazja bierze górę nad obiektywnymi przesłankami, tak przeinaczać fakty, że robi się z tego prawdziwy koszmar.

Gdy np. ustalam z wykonawcą, że wymiana danych między systemami ma się odbywać na zasadzie przekazywania zawartości pól pomiędzy tabelami baz danych, zdarza się, że w efekcie otrzymuję procedurę wymiany przez niezależne pliki tekstowe. Jak umiał, tak zrobił. Jeśli wykonawca ma zaimplementować mechanizmy replikacyjne wyzwalane całodobowo, regularnie co pięć minut, okazuje się, że działają one tylko przez jedną godzinę na dobę, jeśli w ogóle raczą działać. Widać lepiej nie udało się tego wdrożyć. Takie "kwiatki" towarzyszą memu życiu zawodowemu i przybywa ich tym bardziej, im więcej ludzi realizuje bez ładu i składu swoje fantazje informatyczne.

Ostatnio starałem się ustalić, dlaczego w firmowej poczcie docierają do nas wirusy, pomimo że zleciliśmy naszemu dostawcy usług, aby skanował wszelką pocztę nadchodzącą (dla jasności nadmieniam, że nie chodzi o domenę wyszczególnioną w podpisie pod felietonem). Gdy więc napisałem zażalenie, otrzymałem informację zwrotną, że serwer pocztowy X, przez który przechodzi nasza poczta, jest skanowany na obecność wirusów. Ripostowałem, że chyba jednak nie, skoro wirusy się pojawiają, na co mógłbym podesłać konkretne dowody.

Z odpowiedzi dowiedziałem się, że prawdopodobnie jest to związane z tym, że wiadomości trafiają do nas przez serwer pocztowy Y, który nie jest skanowany (w przeciwieństwie do serwera X, który jest skanowany). Odpowiedziałem, że nie mamy przecież wpływu na to, przez który serwer poczta jest kierowana i jak w tym kontekście rozumieć zastosowane zabezpieczenia antywirusowe. W odpowiedzi na mój "błyskotliwy" monit, otrzymałem informację, że serwer X jest skanowany na obecność wirusów w przesyłkach, a my, jako odbiorcy, rzeczywiście nie mamy wpływu na wybór serwera, bo jest to czynione przez mechanizmy programowe usługodawcy.

Chciałoby się rzec: "Siała baba mak, nie wiedziała jak...".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200