Siedzimy sobie w okopie...

tym razem znów było tak, jak w starym porzekadle: Siedzimy sobie spokojnie w okopach, a tu jak coś nie łupnie...

I tym razem znów było tak, jak w starym porzekadle: Siedzimy sobie spokojnie w okopach, a tu jak coś nie łupnie...

Jesteśmy więc sobie z kolegami z Zielonej Wyspy na spotkaniu roboczym w mieście Kraków, wszystko przebiega tak dobrze i zgodnie z planem, że aż wydaje się to podejrzane. Nadchodzi jednak ranek trzeciego dnia, kiedy to oni mają odlatywać do siebie, z międzylądowaniem na londyńskim Gattwick. No i serwis wiadomości BBC na hotelowym telewizorze nie zostawia żadnych wątpliwości: przestrzeń powietrzna nad Zjednoczonym Królestwem jest zamknięta.

Przyczyna? A jaka mogłaby być? Jasne, że awaria jednego z systemów komputerowych w centrum kontroli lotów w West Drayton. Później, następnego dnia, okaże się, że rzeczony system odmówił działania w trakcie testów po nocnych zmianach w oprogramowaniu. Przerwa w jego pracy trwała zaledwie godzinę, od 6.00 do 7.00 rano naszego czasu. W tej jednej godzinie jednak do Wysp Brytyjskich docierają właśnie samoloty lecące z Dalekiego Wschodu i w tym samym czasie ruszają w drogę do Londynu liczne maszyny z lotnisk europejskich.

Planując ten felieton, myślałem sobie, no będzie okazja do dłuższego powspominania, jak to, mieszkając kiedyś na skraju londyńskiej dzielnicy Harmondsworth, tuż przy lotnisku Heathrow, chodziło się na wieczorne spacery poprzez tamtejsze ogrodnictwa, aż do leżącej przy samym północnym pasie startowym Nothern Perimeter Road. Samoloty co minutę, a wśród nich - Concorde. Samo miasteczko West Drayton, z centrum kontroli lotów, kilka kilometrów za plecami, bardziej na północ, dokąd się jednak nie chodziło, bo zbyt daleko był most nad autostradą południowo-walijską, czyli M4, którą w tym celu trzeba było przekroczyć. Niestety - o ogrodnikach z Harmondsworth i ich ogrodach może innym razem, bo nie starczy miejsca na to, co najważniejsze.

Tak więc brytyjski system kontroli lotów przestał działać i trzeba było tam przejść na procedury zastępcze, czyli ręczne. Te zaś w oczywisty sposób przewidują pierwszeństwo dla samolotów już będących w powietrzu i mających właśnie lądować. Skutkiem tego, z kolei, jest coraz większe ich zagęszczenie na płycie lotniska, brak wolnych rękawów, schodków do wysiadania, coraz odleglejsze od terminali miejsca postoju i zamieszanie przy wożeniu pasażerów i ich bagaży.

Wznowienie działania takiego systemu po awarii nie może się odbyć ot tak - wymaga to specjalnych testów, które dowiodą, że system jest stabilny i w ogóle działa poprawnie. Tym bardziej, gdy chodzi o system, który - jak właśnie brytyjski - jest w trakcie przeprowadzki. Ośrodek w West Drayton ma zakończyć prowadzone od roku 1967 działanie (nie jest to pierwsza przeprowadzka - w latach 1945-1955 siedzibą ośrodka było niedalekie Uxbridge, a później samo Heathrow).

Kolejną siedzibą jest Swanwick koło Southampton, gdzie część systemu już się znajduje i działa od 2002 r. A przeprowadzka trwa kilka już lat, bo wożenie nie służy zdrowiu komputerów i te z nich, które już są, doczekają swoich dni tam właśnie, gdzie są.

Wracając jednak do wspomnianej awarii - wszyscy zabierający na jej temat głos uważają ten przypadek za sukces. Sukces ręcznych procedur zastępczych czy - jak kto woli - awaryjnych, które zadziałały szybko i poprawnie. Dowodem czego są nasi irlandzcy koledzy, którzy dotarli do domu z opóźnieniem mniejszym niż godzina, co zdarza się przecież i wtedy, gdy wszystko działa poprawnie.

Komentatorzy dodają jednak z przekąsem: Czy znajdzie się na świecie np. bank, który potrafi tak szybko i skutecznie przejść na obsługę klientów bez komputera? To zaś już wiąże się z inną, podobną sprawą, o czym za tydzień.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200