Robota dla koderów

Lokalny Informatyk nauczony doświadczeniami z przeszłości wie, że gdy przekazuje się komuś swój zakres prac, należy robić to z godnością urzędnika państwowego, a więc dostatecznie wolno i biurokratycznie dokładnie. Tak też od lat stosuje się do tych zasad, a każdy dokument każe sobie podpisać przez stronę odbierającą. Taki typowy ochraniacz na tylną część ciała.

Lokalny Informatyk nauczony doświadczeniami z przeszłości wie, że gdy przekazuje się komuś swój zakres prac, należy robić to z godnością urzędnika państwowego, a więc dostatecznie wolno i biurokratycznie dokładnie. Tak też od lat stosuje się do tych zasad, a każdy dokument każe sobie podpisać przez stronę odbierającą. Taki typowy ochraniacz na tylną część ciała.

Kiedyś Lokalny był odpowiedzialny za całość informatyki w firmie. Potem zajął się bardziej rozwojem, a sprawy eksploatacyjne przejął Admin. W tym momencie Lokalny z nieukrywanym zadowoleniem zaczął wyzbywać się spod swojej pieczy serwerów, kontaktów z użytkownikami i całym tym ambarasem. Tak więc przekazał dokumentację eksploatacyjną, hasła do serwerów i klucz do sejfu z hasłami, wszystko każąc sobie pokwitować. Potem zajął się już tylko swoją nową robotą. Admin przyjął karnie dobrodziejstwo inwentarza, obiecując, że zajmie się tym pieczołowicie, jak na administratora przystało. W związku z rozdziałem zakresów prac Lokalny miał być w trybie natychmiastowym odłączony od segmentu sieci z serwerami produkcyjnymi, gdzie formalnie rzecz biorąc nie miał już czego szukać. Tak przynajmniej odgrażali się Serwisowy z Adminem.

Minął miesiąc. Lokalny nadal wchodził na serwery produkcyjne, jak do swojego mieszkania. Minęło pół roku. Sprawa nie zmieniła się ani o jotę. Z ciekawości Lokalny zaglądał, co też dzieje się na serwerze, czy produkcja leci pełną parą i bez zacięć. Rzeczywiście, szło wszystko w najlepsze, jako że Admin niczego tam nie ruszał. Wszelkie zadania automatyczne, ustawione od dawien dawna przez Lokalnego, biegły sobie prawidłowo i beztrosko. Problem w tym, że dział programistyczny zaczął oddawać do użytku nowe moduły, nowe bazy, które lądowały na serwerze produkcyjnym. Jak z obdukcji wynikało, Admin nawet nie archiwizował tych nowych baz. Sprawa ciągnęła się tak z półtora roku, po czym przyjęto niedouczonego Bazowego. Na dzień dzisiejszy sprawa jest jeszcze niezbyt klarowna, albowiem Bazowy się uczy i nie wolno mu niczego dotykać. Admin również się nie zna na rzeczy, więc też niczego nie dotyka.

Na przykładzie tego widać, jak dobre i ponad-czasowe okazuje się informatyczne powiedzenie: jeśli działa, nie ruszać. Jednak Lokalny zastanawia się, co by było, gdyby nagle przestało działać, skąd wzięto by kopię zapasową tych nowych baz danych. Jak pokazuje doświadczenie, Dyrekcja prawdopodobnie wywierałaby naciski, aby utracone dane zostały czym prędzej uzupełnione przez programistów.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200