"Ręce do góry! To jest napad!"

Włamania do systemów komputerowych znamy w Polsce tylko z gazet. Ponieważ informacje tego typu pojawiają się coraz częściej, tylko patrzeć, jak pewnego dnia kupimy "Wyborczą" i na pierwszej stronie przeczytamy: "Rabunek stulecia!" Rzecz dotyczyć będzie włamania do banku za pomocą stojącego na poddaszu - tak przypuszczam - komputera. Bez trupów, wycia alarmów, pościgów, prawdziwie "w białych rękawiczkach".

Włamania do systemów komputerowych znamy w Polsce tylko z gazet. Ponieważ informacje tego typu pojawiają się coraz częściej, tylko patrzeć, jak pewnego dnia kupimy "Wyborczą" i na pierwszej stronie przeczytamy: "Rabunek stulecia!" Rzecz dotyczyć będzie włamania do banku za pomocą stojącego na poddaszu - tak przypuszczam - komputera. Bez trupów, wycia alarmów, pościgów, prawdziwie "w białych rękawiczkach".

Dziś gazety jakby oswajają czytelników z nazwami hacker i cracker, często obu myląc. Hacker - dla uściślenia - tropi i bawi się. Cracker burzy i za wszelką cenę usiłuje wprowadzić informatyczny chaos. Jeden o drugim ma jak najgorsze zdanie. Dla crackera hacker jest niewinnym dzieciakiem. Hacker z kolei patrzy na crackera jak na wykolejeńca.

W Polsce trudno sobie wyobrazić napad na bank przez komputer, ale... czas płynie szybko. Słyszałem, że działają już na naszym informatycznym rynku faceci, penetrujący bazy danych wielkich korporacji przemysłowych, na zasadzie "morderców do wynajęcia". W tym przypadku nazywani są oni "chuliganami technologicznymi".

Świat zachodni, a szczególnie Ameryka, zdołał oswoić się już z wybrykami "publicznych wrogów". Dyskusja na ich temat toczyła się tam przed dobrymi dziesięciu laty, gdy u nas komputery istniały tylko dla wtajemniczonych, a Amerykanie ekscytowali się filmem "Gry wojenne". Ciekawe że wśród głosów potępienia, były też i liczne opinie, jeżeli nie chwalące, to każące zastanowić się nad komputerowymi przestępcami. Obrońcy hackerów argumentowali, że hacking nie polega wyłącznie na czynieniu zabawnych psikusów, a jest zajęciem edukacyjnym, pokazującym jak rozwój nowoczesnej techniki wyprzedza szkolne formułki. Po drugie, działalność włamywaczy pozwala kontrolować państwowe systemy inwigilacji obywateli i panowanie ponadnarodowych korporacji. Po trzecie, hackerzy przyczyniać się mieli do popychania rozwoju powszechnie wykorzystywanego oprogramowania. Wreszcie, hacking miał ujawniać braki - rzekomo doskonałych - systemów zabezpieczających.

Pozostawiając przytoczone argumenty bez komentarza, powiedzmy tylko, że zajęcia hackerów były dowcipne do czasu, gdy poprzestawali oni na zamówieniu przez komputer 100 butelek Pepsi na koszt sąsiada. Wrzawa podniosła się również nie wtedy, gdy opróżniali oni konta bankowe. Strach pojawił się w momencie stwierdzenia faktu, że "komputerowi ciekawscy" czynią pośmiewisko z supertajnych danych FBI czy Pentagonu.

Jak widać, polskie banki przeczuwają już mające nastąpić ataki hackerów-złodziei. Problem jednak stanie się naprawdę poważny, gdy pojawią się polscy hackerzy-buntownicy, przechadzający się po kartotekach policyjnych.

Ale to jeszcze nie dziś. Rozwój sieci komputerowych, a w szczególności Internetu, głównego szlaku hackerów, jest na tyle mały, że na komputerowe włamania do polskich banków musimy jeszcze trochę poczekać. Najlepszym bowiem dziś zabezpieczeniem jest brak w banku Internetu.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200