Prokrustyka

W powieści "Eden" Stanisław Lem opisał społeczeństwo z odległej planety, gdzie obowiązująca ideologia nazywała się "prokrustyka".

W powieści "Eden" Stanisław Lem opisał społeczeństwo z odległej planety, gdzie obowiązująca ideologia nazywała się "prokrustyka".

Nazwa pochodziła od zbója Prokrustesa (albo Prokrustosa), który swoje ofiary przymierzał do łóżka o określonej długości. Jeśli ktoś był za krótki - zbój naciągał go, aż trzeszczały kości i rwały ścięgna; jeśli za długi - skracał go o nogi albo głowę. Lem w ten zawoalowany sposób krytykował komunizm, ale za sprawą informatyki w przedsiębiorstwach określenie "prokrustyka" nabywa nowego znaczenia.

Kiedy pracowałem jako tzw. konsultant niezależny (czyli taki, który bierze pieniądze od klientów, nie od dostawców), parę razy obserwowałem szczególne podejście do wdrożeń systemów, które nazwałbym właśnie określeniem zaczerpniętym od Mistrza. Scenariusz za każdym razem był podobny. Ktoś (firma, organizacja publiczna) zaczynał wdrożenie systemu, np. kontroli zamówień i płatności. Po pewnym czasie zostawał jeden dostawca, który... nie, nie zgadli Państwo. Wcale nie wdrażał systemu kontroli zamówień i płatności. Wdrażał otóż system o, jak mówiły dokumenty przetargowe, "poszerzonej funkcjonalności, obejmującej także kontrolę zamówień i płatności".

Czyli: robił coś zupełnie innego. "Także" robi wielką różnicę. System tak naprawdę był modułem podobnym do zamówionego (np. służącym do obiegu dokumentów), lecz był albo "naciągany" do potrzeby klienta, a czasami "przycinany" - niczym delikwent na łożu zbója Prokrustesa. W efekcie wdrożenia oryginalne rozwiązanie było mocno modyfikowane (nazywano ten proces z angielska "customizacją" i to z reguły wystarczało, by zamknąć usta krytykom), co sprawiało, że stawało się pokraczne, nieefektywne, a do tego każda zmiana była trudna i wymagała interwencji dostawcy. On zaś - co bardziej doświadczeni Czytelnicy domyślili się już - stawkę serwisową miał już na zupełnie innym poziomie niż stawkę podstawową, obowiązującą podczas wdrożenia.

"Prokrustyka" czasami posuwała się tak daleko, że trudno było nie podejrzewać dostawcy o złą wolę: skoro miał w swoim portfelu system dużo lepiej dopasowany do potrzeb klienta niż ten, który ostatecznie - po głębokich modyfikacjach - wdrożył, to dlaczego "wrobił klienta" w projekt dłuższy i droższy? Ale cynicznie mogę powiedzieć, że jak tylko klienci orientowali się, że - oględnie mówiąc - wykazali się naiwnością, dzwonili do mnie. I ja miałem więc coś z "prokrustyki" - choć oczywiście wolałbym brać pieniądze za porządne wdrożenia, a nie za sprzątanie po nich.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200