Podkręcacze

Wieki temu, gdy byłem młody, ambicją wszystkich młodych ludzi było posiadanie najszybszego roweru. Jeździliśmy na bardzo podobnych młodzieżówkach, bo innych nie produkowano. Nazwy niestety już nie pamiętam, może ktoś z Czytelników ma jeszcze gdzieś w piwnicy zakurzoną ramę roweru większego od dziecinnego Bobo, ale mniejszego niż normalny. Otóż w ogólnym mniemaniu zdjęcie błotników powodowało, że rower stawał się bardziej wyścigowy w stylu, a więc szybszy.

Wieki temu, gdy byłem młody, ambicją wszystkich młodych ludzi było posiadanie najszybszego roweru. Jeździliśmy na bardzo podobnych młodzieżówkach, bo innych nie produkowano. Nazwy niestety już nie pamiętam, może ktoś z Czytelników ma jeszcze gdzieś w piwnicy zakurzoną ramę roweru większego od dziecinnego Bobo, ale mniejszego niż normalny. Otóż w ogólnym mniemaniu zdjęcie błotników powodowało, że rower stawał się bardziej wyścigowy w stylu, a więc szybszy.

Gdy dostałem swoją pierwszą "kozę", natychmiast zdjąłem jej błotniki, pomimo uprzedzeń Ojca, że taka operacja spowoduje, iż przestanie mi pomagać w reperowaniu ewentualnych uszkodzeń. Rzeczywiście przestał, co miało swoją dobrą stronę, bo do dziś wiem, jak się zakłada oponę oraz centruje koło. Miało też złą, bo musiałem serwisować rowery własnej żony oraz dzieci, którym oczywiście na zasadzie przekory pokoleniowej żadnych zakazów rowerowych nie robiłem. Błotniki pozostały na miejscu.

Kiedy dorośliśmy, niektórym z nas nie przeszła pasja do przyspieszania urządzeń. Znajomy inżynier przez rok trzymał na stole silnik od fiata 127 i kombinował, jakby toto wsadzić do trabanta. Po zrobieniu zmyślnej przejściówki, udało się znakomicie. Sam tym pojazdem byłem wożony z Zakopanego do Warszawy i świetnie pamiętam jednolite reakcje na stacjach benzynowych, gdy tankowaliśmy czystą żółtą, zamiast mieszanki. Pompowy w Jankach poprosił nawet o otworzenie maski, bo nie uwierzył i na widok czterosuwa tylko wyszeptał "O, k...".

W jednym z filmów Wajdy występowała syrenka z silnikiem volvo, a legenda głosi, że pewien posiadacz dekawki wsadził w nią amerykański silnik i jeździł na Obidową, by ścigać się z nieświadomymi frajerami.

Dzisiaj na ogół nikt już nie zabawia się tak swoim pojazdem, bo nowoczesne auta nie pozwalają na proste sztuczki, zaś producenci chętnie sprzedają wersje GT, super czy też sport, cokolwiek miałoby to znaczyć. Amatorom pozostaje wymiana tłumików na bardziej "sportowe", czyli ryczące. Cała zaś inwencja młodego pokolenia przeniosła się, a jakże, na komputery. Nie ma miesiąca, bym nie dostał listu od jakiegoś zwolennika przyspieszonego procesora. Na ogół są to posiadacze zeszłorocznego modelu, którzy nie mogą spokojnie spać widząc, że ich niegdysiejsze cudo prędkości zostało zdetronizowane w tydzień po zakupie.

Po roku używania gwarancja na ogół już mija, więc domorośli majsterklepkowie zaczynają kombinować. Mniej ambitni kupują nową płytkę procesora, tzw. akcelerator, pozostawiając starą w szafie, bo nikt nie skupuje takich staroci. Cena wymiany jest podobna do różnicy w cenie między odsprzedanym starym komputerem a kupieniem nowego, ale ta prosta zasada popytu i podaży nie zniechęca amatorów do inwestycji, choć ekonomicznie nie ma ona sensu. Nie ma także sensu praktycznego.

Prawdziwym nieszczęściem są jednak rasowi podkręcacze, czyli modyfikujący zegar taktujący procesor. Na sieci można oczywiście znaleźć strony z dobrymi poradami (np. Machttp://socrates.berkeley.edu/~schrier/mhz.html, PChttp://www.basichardware.com/overclocking.html), ale nie wspomina się w nich o konsekwencjach. A są one proste. Poświęcenie kilku setek godzin na grzebanie w komputerze, by w końcu posiadać urządzenie nieco tylko szybsze, które nie jest konkurencyjne w stosunku do prostego zarobienia na nowy model. O ile w ogóle go potrzebujemy...

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200