Podglądani(e)

Nie wiem jak Państwo, ale ja tam utratą prywatności zupełnie się nie przejmuję. Może dlatego że nie mam nic do ukrycia, może z odwrotnego powodu. Otóż, jako administrator systemów informacyjnych mogę łatwo zaspokoić swoją ciekawość, obserwując z ukrycia wzorce zachowań współpracowników i natychmiast notując wszelkie zmiany. To moje podglądactwo rozpoczęło się bardzo niewinnie.

Nie wiem jak Państwo, ale ja tam utratą prywatności zupełnie się nie przejmuję. Może dlatego że nie mam nic do ukrycia, może z odwrotnego powodu. Otóż, jako administrator systemów informacyjnych mogę łatwo zaspokoić swoją ciekawość, obserwując z ukrycia wzorce zachowań współpracowników i natychmiast notując wszelkie zmiany.

To moje podglądactwo rozpoczęło się bardzo niewinnie.

Recepcjonistka zakochała się w żołnierzu. Gdy tylko e-mail nie docierał do niego, zaraz podejrzewała początek wojny. Ogólna sytuacja polityczna na świecie dobrze uzasadniała taki punkt widzenia. Tylko że to mnie pytano trzy razy dziennie, czy w sprawie coś drgnęło. Jakbym miał wpływ na wywoływanie wojen. Wyobrażam sobie, jak czują się prawdziwi listonosze, gdy muszą odpowiadać, że wyczekiwanego listu jeszcze nie ma. W moim przypadku było łatwiej, bo mogłem sprawdzić nie tylko wyciąg z kolejki wysyłkowej serwera pocztowego, ale także próbować pingować serwer odbiorczy. Jeśli próby kończyły się w polu, no to było oczywiste, że wojny jeszcze nie ma, a tylko ktoś gdzieś wyłączył zwrotnicę. Zakochani czasu nie liczą, więc i tym razem wszystko skończyło się jak w dobrej bajce - pobrali się i mieszkają gdzieś w Kansas.

Oczywiście, wyłączyłem konto byłej recepcjonistki i teraz wyciąg pocztowy pokazuje co i rusz jakieś dziwne adresy, z których ktoś dalej usiłuje przesyłać jej listy. Niestety, nie mogę odsyłać pustych kopert...

Ostatnio ten sam wyciąg zaczął całkowicie znienacka puchnąć, a w kolejce wysyłkowej zaczęły mnożyć się listy do jednej domeny.

Sprawdziłem szybko, czyja jest owa domena. Okazało się, że należy do współpracującej z nami wielkiej firmy międzynarodowej. Jako że akcje firmy-właściciela domeny utraciły w ciągu dnia 50% wartości, zacząłem podejrzewać bankructwo albo i coś gorszego. Kolega uświadomił mi jednak, że centrala firmy mieś-ci się w tzw. trójkącie badawczym w Północnej Karolinie, nad którym to terenem właśnie przechodził huragan Floyd. Prawdopodobnie więc przestraszeni operatorzy systemów wyłączyli serwery, siejąc dodatkową panikę. Wyobrażam sobie, że analitycy rynkowi, śledzący akcje tej firmy, dolali oliwy do ognia, gdy zauważyli, iż nikt nie odpowiada na listy, a witryna firmowa nie istnieje w sieci.

Tak naprawdę jednak ciekawe podglądanie mam bezpośrednio pod ręką. Przede wszystkim wyciąg aktywności serwera plików. Rzut oka na ostatnie 24 godziny w postaci graficznej pozwala bezbłędnie stwierdzić, czy coś w firmie dzieje się, czy też wręcz przeciwnie. Wiele plików w okolicach obiadu wskazuje nieomylnie, że szykuje się jakieś ważne spotkanie i trwa kurczowe kopiowanie prezentacji. A jeśli na to nakłada się wzmożona aktywność kart magnetycznych, otwierających drzwi wejściowe do firmy i do wewnętrznego archiwum, to z pewnoś-cią można przewidywać tzw. piekło i szatany.

Ostateczne sprawdzenie podejrzeń dokonuje się przez ogląd stanu serwera podającego kalendarz spotkań. Aby zaś być całkiem pewnym, co też w trawie piszczy, wystarczy spojrzeć na wykres aktualnego ruchu w sieci. Tak oto, nie ruszając się z pokoju komputerowego, mogę bardzo precyzyjnie podglądać mój mały świat. Jeszcze tylko założyć oprogramowanie notujące każdy wciśnięty klawisz oraz puknięcie w mysz, a orwellowska wizja ziści się. Dobrze być Wielkim Bratem!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200