Po co ta informatyka?

Czasami zadaję sobie to pytanie i nie potrafię na nie odpowiedzieć. W szczególności dziś, gdy mamy już tony nowoczesnej technologii i rynek wydawniczy, nie rozumiem dlaczego wydawane u nas książki nie mają indeksu (skorowidza). Niektóre mają, ale tylko niektóre. Dlaczego?

Czasami zadaję sobie to pytanie i nie potrafię na nie odpowiedzieć. W szczególności dziś, gdy mamy już tony nowoczesnej technologii i rynek wydawniczy, nie rozumiem dlaczego wydawane u nas książki nie mają indeksu (skorowidza). Niektóre mają, ale tylko niektóre. Dlaczego?

Przecież nowa technologia pozwala to zrobić praktycznie bez kosztów. Taki produkt ma dla klienta większą wartość przy praktycznie nie zmienionym koszcie. Nie jestem w stanie zrozumieć przyczyny, dla której wydawcy pozbawiają klientów elementu produktu wręcz nieodzownego w przypadku literatury fachowej.

Jako że wszyscy "komputeryzują się", spółdzielnie mieszkaniowe takoż. Mają więc one komputery i skutek tego jest co najmniej niejednoznaczny. Lokatorzy uczą się porządku, gdyż spółdzielnia ostro egzekwuje zasady regulaminowe. Jeśli lokator źle wypełni, musi zgłosić się do raportu karnego w spółdzielni. Ma więc z tego spółdzielnia więcej porządku z lokatorami. A co mają lokatorzy, którzy bądź co bądź za wszystko płacą? Chyba tylko kłopoty.

Spółdzielnia nigdy nie wie, czy lokator ma zaległości i jakie. W zasadzie wie ale dopiero po trzech - czterech miesiącach, kiedy są już wszystkie "tabulogramy". Nie wie też, kiedy będzie najbliższa zmiana czynszu, bo nie przetworzyli jeszcze danych za styczeń i luty i trudno powiedzieć. Poza tym i tak zarząd zbiera się po pierwszym i wtedy zapada decyzja. Lokator ma za to więcej "książeczek opłat czynszu". Starym obyczajem spółdzielnia corocznie wysyła do każdego "najemcy zasobów mieszkaniowych" książeczkę. Jeśli najemca płaci z konta, to i tak dostaje, bo zamówiono dla wszystkich z pewnym nawet zapasem. Jedni je wyrzucają, a inni dzwonią do spółdzielni i przypominają, że płacą bezgotówkowo. Spółdzielnia takimi detalami nie przejmuje się, bo to "nie znaczące koszty". Poza tym mówią, nie ma jak rozpoznać, kto płaci z konta. Żaden pomysł nie jest dobry: musi być jak było. A lokatorzy i tak za każdą bzdurę muszą zapłacić.

Już było kilka razy o indeksach i kartach egzaminacyjnych w uczelniach. I co? I nic. MEN ma ważniejsze problemy na głowie i nie zamierza ujmować problemów uczelniom. Tak było, jest i będzie. W końcu są odpowiednie środki zabezpieczone w budżecie. Jeszcze ich wystarczy na "komputeryzację". I na godziny nadliczbowe dla pracowników dziekanatów. Tylko po co je w tak bezmyślny sposób marnować?

Urzędy administracji wszelakiej komputeryzują się na potęgę. Wziąwszy pod uwagę nakłady i źródła ich finansowania (podatki), z punktu widzenia petenta korzyści są nikłe, a bywa, że ujemne. Wciąż rzeczony petent jest składnikiem systemu dokładającym własny czas do nadrabiania mankamentów organizacji. Jest np. angażowany jako supernośnik informacji. Nosi nośniki (papierowe) od biura do biura. W pierwszym drukują dokument i podpisują, w drugim wklepują do innego komputera, drukują następny dokument i podpisują... A petent czeka na korytarzu. Sam tego chciał.

Opisuję rzeczy, które wszyscy znają. Nawet ci, którzy robią informatykę w administracji. Wszyscy też godzą się z twierdzeniem, że to bez sensu. I dalej "komputeryzują". Czy dopiero po bałaganie, jaki powstanie w następnym roku, dojdzie do zmian? Nie dojdzie. Informatycy poradzą sobie jakoś z zarazą 2000. Wtedy administracja pochwali się, jak sobie z zarazą poradziła, a my zostaniemy zdani na łaskę i niełaskę gruntownie niesprawnej, a na dodatek "skomputeryzowanej" organizacji.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200