Piraci klaszczą

Spór między Business Software Aliance (BSA) a Stowarzyszeniem Polski Rynek Oprogramowania (PRO) może napawać optymizmem. Wynika z niego ni mniej ni więcej, że polski rynek oprogramowania wart jest walki. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w tym wypadku chodzi o pieniądze. Szkoda tylko, że piractwo w Polsce rozwija się w najlepsze, a organizacje utrzymujące, że chcą mu przeciwdziałać, miast rzeczywiście to czynić, walczą między sobą. Innymi słowy zajmują się dbałością o swoje interesy, a nie o interesy swych klientów. Mogą więc piraci podskakiwać do góry, kibicując swym prześladowcom. Taką to oto mamy zabawną sytuację.

Spór między Business Software Aliance (BSA) a Stowarzyszeniem Polski Rynek Oprogramowania (PRO) może napawać optymizmem. Wynika z niego ni mniej ni więcej, że polski rynek oprogramowania wart jest walki. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w tym wypadku chodzi o pieniądze. Szkoda tylko, że piractwo w Polsce rozwija się w najlepsze, a organizacje utrzymujące, że chcą mu przeciwdziałać, miast rzeczywiście to czynić, walczą między sobą. Innymi słowy zajmują się dbałością o swoje interesy, a nie o interesy swych klientów. Mogą więc piraci podskakiwać do góry, kibicując swym prześladowcom. Taką to oto mamy zabawną sytuację.

Nieco powagi dodaje jej stawka, o którą toczy się ta walka. Nieoficjalne dane mówią, że w Polsce wartość sprzedanego w minionym roku oprogramowania sięgnęła 150 mln USD. Jeśli organizacja stawiająca sobie za cel ochronę ich twórców i producentów, policzy sobie za tę usługę tylko małe 2% (przypuszczam, że jestem zbyt skromny w przewidywaniach) przejmie z tej kwoty całe 3 mln USD. Dziś tyle, a jutro. Przecież znajdujemy się w początkowej fazie informatyzacji. To raczej perspektywy rozwoju polskiego rynku informatycznego kazały BSA i PRO wyjść na pole walki.

Dla zainteresowanych oferowanymi przez obie organizacje usługami najlepszym rozwiązaniem byłoby umożliwienie działalności zarówno dla jednej, jak i drugiej. Nic tak nie szkodzi jak monopol, i nic tak nie sprzyja jak pluralizm. Miejmy nadzieję, że zrozumieją to osoby, do których należeć będzie rostrzygnięcie sporu. Istnieje jednak jeszcze jeden problem, przyznam tajemniczy. Otóż BSA nie ma w Polsce osobowości prawnej, jak więc może przeszkadzać PRO, które takową osobowość posiada?

Inną sprawą jest oczywiście to - nawet gdyby zarówno BSA, jak i PRO miały możliwość pokazania swej skuteczności w walce z piractwem - czy rzeczywiście się ono zauważalnie zmniejszy. Żeby skutecznie z nim walczyć, należałoby zbudować wcale pokaźną siatkę agentów, co należy raczej między bajki włożyć. Zapowiedzi współpracy z policją i prokuraturą są tylko pobożnymi życzeniami. Policji brakuje jeszcze do szczęścia kompromitacji w ściganiu piratów komputerowych. Oczywiście jedną z metod są donosy, na podstawie których organizacja chroniąca praw autorskich może wystąpić z wnioskiem o rewizję. To brzydka metoda, przyznajmy. Ale, żeby nie odbierać nadziei na poprawę sytuacji, obu organizacjom należy życzyć wszystkiego najlepszego.

Jednak wiara, że piractwo zniknie graniczy z naiwnością. W przypadku indywidualnych użytkowników jest to niemożliwe. Z kolei w przypadku firm i urzędów więcej od nalotów agentów i przyjacielskich donosów sprawi zmiana myślenia ich zarządców. To, niestety, jak pokazuje doświadczenie, jest najtrudniejszym murem do zburzenia. Tak więc korzystanie z legalnego oprogramowania musi się po prostu opłacać i tu jest diabeł pogrzebany. Nie liczmy bowiem na to, że nagle wszyscy zrozumieją, iż kopiować oprogramowania nie wolno. W Polsce, i zresztą nie tylko, byłby to z pewnością cud.

Dla kronikarskiej skrupulatności przypomnijmy na koniec, że według BSA 94% wykorzystywanego u nas oprogramowania ma nielegalne pochodzenie. Czy to nie zbyt wielkie zadanie jak na jedną organizację?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200