Pełna kontrola

Leciałem niedawno z Krakowa do Warszawy malutkim samolotem Jetstream 32. Kabina pilotów była oddzielona od przedziału pasażerskiego symboliczną kotarą, na dodatek odsuniętą. A że samolot był pusty, przesiadłem się na siedzenie tuż za plecami pierwszego pilota i patrzyłem mu "na ręce".

Leciałem niedawno z Krakowa do Warszawy malutkim samolotem Jetstream 32. Kabina pilotów była oddzielona od przedziału pasażerskiego symboliczną kotarą, na dodatek odsuniętą. A że samolot był pusty, przesiadłem się na siedzenie tuż za plecami pierwszego pilota i patrzyłem mu "na ręce".

Mimo że podrzucało bardziej niż w dużym Boeingu czy Embraerze, lot sprawił mi wielką frajdę, bo miałem wrażenie, że pilot "dotyka trzewi" maszyny. Dosłownie czuło się, że drążek stalową linką przywiązany jest do lotek, a za pomocą gazu manipuluje się bezpośrednio przepustnicą silników. Zapewne Jetstream 32 nie ma licznych zabezpieczeń, które - wmontowane w systemy sterowania współczesnych samolotów typu fly-by-wire - zmniejszają ryzyko błędu pilota. Jestem jednak pewien, że prowadzenie go daje pilotowi znacznie więcej satysfakcji niż najnowocześniejszego Airbusa.

Na YouTube można obejrzeć film o tym, jak piloci poczynają sobie ze stewardesami w Air France podczas transkontynentalnego lotu. Większość oglądających dostrzega nieprzystojne ekscesy w godzinach pracy, ale dla mnie ten film to żywy dowód na to, że współczesne samoloty pasażerskie są kompletnie "idiotoodporne" - po nastawieniu autopilota nie trzeba się interesować prowadzeniem maszyny i można ręce położyć na czymś zupełnie innym niż drążek steru.

Kiedy więc Jim Clarkson, autor brytyjskiego programu "Top Gear", pisze o różnych maszynach, że mają duszę, doskonale go rozumiem. Stopniowa informatyzacja urządzeń z jednej strony sprawia, że stają się one łatwiejsze w obsłudze i bezpieczniejsze. Z drugiej - odbiera poczucie, że daną maszynę kontroluje się w pełni, na dobre i na złe.

Chyba żaden komputer dzisiaj nie daje dzisiaj poczucia, że w pełni należy do swojego właściciela. Urządzenie, którego procesor wykonuje kilka miliardów operacji na sekundę i na którym jednocześnie chodzi kilkadziesiąt procesów (w tym najwyżej dwa użytkownika), zaś system uprawnień izoluje użytkownika od zrobienia jakiejkolwiek bzdury, bardziej przypomina jumbo-jeta niż awionetkę, którą lata się dla przyjemności.

Nie wiem jak inni, ale ja odczuwam z tego powodu pewien dyskomfort. I mam w związku z tym hipotezę, którą zweryfikuję za około 5 lat. Sądzę, że w miarę jak maszyny i urządzenia (także komputerowe) będą coraz doskonalsze i w coraz większym stopniu będą "domyślać się", co chcemy zrobić, jednocześnie wzrastać będzie popularność rozmaitych staroci, takich jak odtwarzacze płyt winylowych, samochody z gaźnikiem oraz telefony analogowe. Nie dlatego, że ludzie będą snobować się na "oldskul", ale dlatego, że tamte urządzenia dawały poczucie pełnej kontroli nad maszyną - za czym już wkrótce zaczniemy tęsknić.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200