Ostrożnie z chipami

Trącić myszką brzmi dziś cudownie dwuznaczne. Takim tytułem opatrzył Edwin Bendyk swój artykuł o przyszłości bibliotek. Znane znaczenie tego wyrażenia to coś starego, ale nowe to już "otworzyć kliknięciem". To mnie po raz kolejny utwierdziło w przekonaniu, że w epoce komputera i sieci można bawić się słowami. Coraz częściej musimy się uciekać do metafor. Na przykład e-randki zachęcają do romantycznej nawigacji sloganem - "do zakochania jeden klik".

Trącić myszką brzmi dziś cudownie dwuznaczne. Takim tytułem opatrzył Edwin Bendyk swój artykuł o przyszłości bibliotek. Znane znaczenie tego wyrażenia to coś starego, ale nowe to już "otworzyć kliknięciem". To mnie po raz kolejny utwierdziło w przekonaniu, że w epoce komputera i sieci można bawić się słowami. Coraz częściej musimy się uciekać do metafor. Na przykład e-randki zachęcają do romantycznej nawigacji sloganem - "do zakochania jeden klik".

Przyczyna metaforyzacji języków jest prosta: przybywa przedmiotów, które trzeba nazwać, bo ciągle coś nowego odkrywamy albo tworzymy. Tworzy się nowe słowa, ale one często nie są przyjmowane przez język, więc trzeba się uciekać do homonimów, czyli nadawania nowych znaczeń starym słowom. Nieraz wystarczy dodać literkę "e". W różnych językach nadaje ona słowu ten sam nowy sens. Jeśli black mail to szantaż, to black e-mail jest szantażem drogą elektroniczną.

Homonimy mają coraz więcej desygnatów w różnych rodzajowo klastrach rzeczywistości. To samo w sobie jest zjawiskiem pozytywnym; sprzyja twórczości, chroni język przed nadmierną jednoznacznością, która algorytmizuje. Ale też utrudnia poznawanie obcego języka, bo go niuansuje, a niuansów trudno się nauczyć, bo są idiomatyczne. Uczący się polskiego cudzoziemiec w warstwie etymologicznej nie odróżnia zrazu "rękoczynu" od "rękodzieła". A przecież wszyscy wiemy, jak kolosalna jest to różnica - rękoczyn trudno kojarzyć ze sztuką, raczej z mordobiciem. Albo jeszcze inaczej - rękoczynem nie da się wyżyć przez sztukę, bo sztuka wyżyć.

Bez metafor nie ma poezji ani wielkiej prozy. Ale zauważam też, że nie może się bez nich obejść także dyskurs w naukach społecznych. Czytam oto, że "silnik wiedzy otrzymuje coraz bogatszą mieszankę wraz z każdym nowym odkryciem czy wynalazkiem". Dziś śmiejemy się z ortodoksyjnego puryzmu językowego, który każe wszystko tłumaczyć na polski. Nie przyjął się np. dwumlask myszki, choć nie jest on obcy duchowi polszczyzny. Nie tędy droga (jakby powiedział Lepper na blokadzie), bo to mogłoby doprowadzić do absurdu. Choć nieraz sobie myślę, jak wdzięcznie i po swojsku by brzmiało, gdyby random access memory przetłumaczyć jako "pamięć na chybił-trafił".

Dwuznaczność wzbogaca, ale też trochę komplikuje. Nowe słowa muszą przejść proces leksykalizacji poprzez dłuższy proces komunikowania, zanim wejdą na stałe do zasobów języka. Przejściowo skazani jesteśmy na zakłócenia semantyczne. Problem z tym mają np. systemy monitoringu poczty elektronicznej, które przechwytują dużo listów po niemiecku (np. Ich BIN eingeLADEN, co dla mówiącego po niemiecku brzmi niewinnie: po prostu "zostałem zaproszony"). Jak w tej sytuacji wymyślić niezawodny web semantyczny, który będzie trafnie odgadywał znaczenie słów? Trzeba mieć do tego niezły "web".

Metaforyczny język zawsze kochali poeci, a dziś copywriterzy - poeci konsumpcyjnego kapitalizmu. Do zrozumienia dwuznaczności konieczna jest znajomość kontekstu. Kiedy nastoletni chłopiec deklaruje, że używa płaskiej 17-stki, to wiadomo, że nie chodzi mu o skromne kształty partnerki, a o monitor ciekłokrystaliczny. Albo gdy zrywa się łącze w czasie korzystania z e-randki, to towarzyszy temu żal: miałem ją online, ale niestety ja już jestem off. W tym komputerowym "newspeaku" można wyrazić niemal wszystko, jeśli się rozumie kod; różne sytuacje życiowe, a także sprawy męsko-damskie. Kiedy para jest niedobrana, można powiedzieć, że szwankuje interfejs, czyli któryś z partnerów jest niekompatybilny.

Niedługo nie będzie plagiatora, będzie sampler, a cmentarz - terminalem. Komu z młodych ludzi "post" kojarzy się jeszcze z powstrzymaniem się od konsumpcji mięsa czy w ogóle od jedzenia?

Na gruncie takiej logiki można wykazać, że nie ma bezrobocia, bo robotów nie brakuje. Z tym wiąże się pewien problem językowy wywołany tytułem tego felietonu - co zrobić z chipami. Jeśli by to spolszczyć, to powinien być "czyp", bo polszczyzna nie toleruje "i" po twardym "cz". Nie mówimy przecież "czisto" ani "czirak", co więcej, miękkie wymawianie akurat tego słowa zastawia pewne pułapki. Protestują ci, którzy nie przyjmują do wiadomości, że jesteśmy skazani na mikrochipy. Niedługo roboty będą się promować słowami: "nasze chipy świadczą o nas" i ustalać hierarchię zawołaniem: "pokażcie nam wasze chipy, a powiemy, kim jesteście". Jeśli chipy obrosną nadmiernym kultem, to grozi nam matriarchat.

Co się stanie, gdy będziemy nosić na sobie "wearable computers", czyli inteligentną odzież? Wtedy damskie figi mogą w zależności od sytuacji wyświetlać różne znane napisy typu: access denied albo transfer interrupted. Można mieć tylko nadzieję, że nie będą ciekłokrystalistyczne...

Trochę kłopotów jest też z czatami. Ten neologizm wyparł pierwotne znaczenie słów: czaty, czatować i inne podobne. Wyrażenie "czatuję na Panią na czatach" jest bez sensu, ale w komputerowej polszczyźnie poprawne. Z kolei komórka stała się nieoczekiwanie fotokomórką, a przynajmniej ta, która robi zdjęcia.

Wywołuje u mnie dyskomfort słowo kursor. Zastanawiam się, kto był prekursorem i czy będzie jakiś postkursor?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200