Od gradu, wojny, chorób i prawników

Stella Liebeck, która kupiła kawę w McDonaldzie, postawiła ją na kolanach, a potem ruszyła samochodem.

Stella Liebeck, która kupiła kawę w McDonaldzie, postawiła ją na kolanach, a potem ruszyła samochodem.

Gdy kawa ją oblała i poparzyła, pani podała firmę McDonald's do sądu, że nie ostrzegła jej, iż gorąca kawa może parzyć. Pani Liebeck wywalczyła okrąglutkie 3 miliony dolarów.

Merv Grazinski kupił kempingowego caravana, na austostradzie nastawił tempomat, po czym najspokojniej w świecie poszedł do tyłu robić sobie kawę. Gdy samochód rozbił się po zjechaniu z autostrady, raniąc kierowcę, ten podał producenta do sądu: przecież nigdzie nie jest napisane, że tempomat nie kontroluje także kierunku jazdy! Wygrał 1 milion 750 tysięcy dolarów. W tym towarzystwie nieomal żebrakiem byłby Joshua Harris, który wygrał 75 tysięcy dolarów od hipnotyzera, gdy w transie wstał z fotela i przewrócił się na śliskiej podłodze.

Każdy z tych przypadków jest trochę inny, ale wszystkie łączy jedno: znaleźli się prawnicy, którzy wytoczyli pozwy i wygrali przed sądami. Najbardziej absurdalne żądanie, o ile trafi na zdolnego i odpowiednio przygotowanego adwokata oraz niezbyt rozgarniętego sędziego, w amerykańskim systemie prawnym ma szansę realizacji.

Przez media przetacza się fala komentarzy na temat roszczeń SCO wobec IBM-a w kontekście Linuxa. Trudno dziwić się SCO - umarły produkt, jakim jest SCO Unix, nie ma szans w normalnej rywalizacji rynkowej. Sporne linijki kodu, nawet jeśli znalazły się we fragmentach Linuxa, nie mają najmniejszego znaczenia dla narzędzi open source i ich sukcesu w świecie informatyki.

Wyraźnie widać poza tym, w czyim interesie leży zamieszanie wokół Linuxa i kto inspiruje tę awanturę.

W tej gorszącej historii najciekawszy nie jest sam fakt, że firma znajdująca się na krawędzi bankructwa próbuje jakoś zarobić parę groszy. Najsmutniejsza jest wyraźna zmiana: na rynku informatycznym coraz mniejszą rolę odgrywają technologia i rynek, a coraz większą prawnicy. Proszę zauważyć, nie napisałem "prawo", a właśnie "prawnicy", bo bynajmniej nie o praworządność chodzi, a o zarobek dla paru cwaniaków i ich mocodawców z siedmioma zerami na koncie.

Dlaczego jednak powinno nas to martwić?

Ano dlatego że strach przed pozwami wytaczanymi przez ewentualnych poszkodowanych hamuje innowacyjność. Przy czym im bardziej bzdurny jest pozew, tym większa - paradoksalnie - szansa, że nie zostanie oddalony.

Przedziwnym zbiegiem okoliczności w czasie, gdy za oceanem toczy się spór o Linuxa, w Europie trwają przepychanki dotyczące patentowania oprogramowania. Europejskie Biuro Patentowe (EPO) usiłuje przekonać nas, że to świetny interes. Rzeczywiście, na patentowaniu kokosy zarobią kancelarie prawne, biura patentowe oraz adwokaci, którzy najpierw będą przygotowywać wnioski, a potem reprezentować swoich klientów w sporach - jeden z nich bez żenady mówi o tym na łamach Computerworld. W bajki o tym, że "mały przedsiębiorca znad Wisły będzie mógł opatentować rewolucyjną koncepcję programistyczną i czerpać zyski z oprogramowania sprzedawanego na rynku amerykańskim, korzystającego z tej koncepcji", nie wierzą chyba nawet małe dzieci. Z pewnością zaś nie wierzą ci, którzy podsumują sobie koszty finansowe i czasowe zdobycia takiego patentu (kilkadziesiąt tysięcy złotych, kilka lat). Zaś wszyscy, którzy słyszeli o historii patentowania pestycydów, nie mają złudzeń co do równości dostępu małych i wielkich do urzędów i procedur patentowych.

Informatycy wymyślili już kilka rewolucyjnych technologii - może więc wymyślą jakąś, która ochroni ich dziedzinę przed zbliżającą się plagą prawników?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200