O sprawach poważnych, śmiesznych i listach

Lubię czytać listy od czytelników. Gdy list takowy przychodzi do redakcji, tzn. przynosi go listonosz, choć nigdy w okolicach redakcji go nie widziałem, albo dostarcza go Internet, przerywam wszystkie inne zajęcia i wciskając się w oparcie fotela raduję się bądź smucę radościami bądź smutkami Czytelników.

Lubię czytać listy od czytelników. Gdy list takowy przychodzi do redakcji, tzn. przynosi go listonosz, choć nigdy w okolicach redakcji go nie widziałem, albo dostarcza go Internet, przerywam wszystkie inne zajęcia i wciskając się w oparcie fotela raduję się bądź smucę radościami bądź smutkami Czytelników.

Nie ukrywam, że najbardziej zajmują mnie listy negatywne, tzn. takie, w których czytelnik wylewa swoją złość na mnie, krytykując mnie najczęściej za nie popełnione grzechy. Niestety, listy krytyczne są w mniejszości. Ale jak już są, to ich autorzy rąbią na całego i wytrwale. Nadesłał mi ostatnio czytelnik z Krakowa list szesnastostronicowy, który musiałem podzielić na odrębne części, żeby połapać się o co Czytelnikowi chodzi. A chodzi o to, że poziom złości Czytelnika - na marginesie, Czytelnika piastującego poważną funkcję - na otaczającą go rzeczywistość informatyczną przekroczył dozwoloną wartość i musiało dojść do wybuchu. Tak się ułożyło, że ja, Bogu ducha winny dziennikarz, przyjmować muszę ciosy, które nie mnie się należą. Ale jeżeli przynosi to ulgę piszącemu, jestem w stanie robić za gruszkę treningową, pozostając z nadzieją, że dojdzie kiedyś do starcia bezpośrednio zainteresowanych. Piszmy więc krytyczne listy, bo to oznacza, że polska informatyka nie zginęła, bo żyje krytyka.

Większość krytycznych listów nadchodzących do mnie ma podobną konstrukcję. Ich autorzy zakładają, że nie jestem poinformowany o tym, o czym do mnie piszą, oraz że gdybym był poinformowany, to nie pozostawiłbym sprawy, a starałbym się jej zaradzić. Ten ostatni zbudowany jest również na tych zasadach. A są to zasady z gruntu błędne. Pragnąc wyprowadzić Pana z błędu, Drogi Czytelniku, napiszę wprost: piszę o sprawach, które Pan opisuje, jak też z całą powagą usiłuję im zaradzić. Piszę i piszę, aż mi ręka drętwieje i nie tylko krzyż boli, ale moje pisanie widać na czas do Pana - i nie tylko - nie dochodzi.

Widzisz więc Szanowny Czytelniku, w jakiej fatalnej sytuacji się znajduję i jak smutna jest moja rola. Piszę, opiniuję, zgłaszam wnioski, ostrzegam, radzę, a one - opinie, wnioski, ostrzeżenia, rady - nie są w odpowiednim czasie czytane. Czyż nie jest to rola śmieszna, wręcz komiczna? Ale choć jest to rola mało zaszczytna, nie zamierzam jej zmieniać, a przeciwnie, dalej planuję kontynuować w przeświadczeniu, że co najmniej jedna osoba w odpowiednim czasie przeczyta, co napisałem. Ponieważ wiem, że tak bywa (dziękuję za listy), tym bardziej utwierdza mnie to w tym przekonaniu. Nie chcę przez to powiedzieć, że chcę Wisłę kijem zawracać, gdzieżby, dlaczego akurat ja i to za pomocą tych wesołych felietonów, ale uratować przed utonięciem kilka osób to spore szczęście i dla tonącego, i dla ratującego.

Zauważysz więc Czytelniku, że i tak ryzykuję sporo nadstawiając głowę w obronie nie tylko Twojej, bo nie jest przecież bezpodstawne przekonanie, że takie gadanie nikomu jeszcze w naszym kraju nie pomogło - przeciwnie, raczej zaszkodziło. Wiesz przecież dlaczego prosiłeś mnie o zachowanie tego co napisałeś do mojej wyłącznie wiadomości. Znów głowę będę musiał nadstawiać ja. I śmieją się ze mnie z tego powodu, a z Ciebie Czytelniku, bo spóźniłeś się z lekturą, ale pocieszę nas obu słowami Gogolowskiego bohatera "Rewizora", który w te słowa zwrócił się do publiczności: "Z czego się śmiejecie - sami z siebie się śmiejecie". Czyż nie jest tak, że dziwnym trafem twierdzimy bezpodstawnie, iż na scenie przebywają osoby śmieszniejsze niż na widowni? Ale choćbyśmy napisali o tym nie tylko szesnaście stron, a dwieście szesnaście, i tak będzie tak jak było. Czy to oznacza, że nie warto pisać? Skoro piszesz Czytelniku, to widać warto pisać. Szczegółowo obiecuję odpowiedzieć prywatnie i przy okazji uspokajam Pana Andrzeja ze Szczecina, który odpowiedzi mojej doczekać się nie może i przysyła ponaglenia. Odpowiem, odpowiem.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200