Niedoszły wypad do...

Obiecuję postarać się, aby w tym ostatnim przed wakacjami felietonie nie było nic w związku ze słowami na k... oraz na i..., mimo że macierzyste pismo ma w nazwie... - no właśnie - miało nie być słów na k...

Obiecuję postarać się, aby w tym ostatnim przed wakacjami felietonie nie było nic w związku ze słowami na k... oraz na i..., mimo że macierzyste pismo ma w nazwie... - no właśnie - miało nie być słów na k...

Powoli przyzwyczajamy się do życia, każdy we własnym, starannie odizolowanym od innych, świecie. Coraz rzadziej rozmawiamy, a jeżeli już, to rzucamy pospieszne równoważniki zdań, przetykane gęsto innym słowem na k., które paradoksalnie dowodzi, że nie do końca zgasły w nas zwyczajnie ludzkie emocje.

Pośród dość chaotycznej kolekcji map i przewodników mam taki, w którym autor zachwyca się widokiem kominów fabrycznych, jakie można dostrzec ze szczytów Karkonoszy. Dla niego był to budujący obraz, dowodzący podnoszenia się kraju po zniszczeniach wojennych. Dziś - zapominając na chwilę o względach ekologicznych - widok taki może się kojarzyć tylko z pracą, zamiast z jej przeciwieństwem, czyli wypoczynkiem. Swoją drogą, stojąc na szczycie górskim i chłonąc roztaczające się stamtąd widoki, wielokrotnie zastanawiałem się, czy osoba stojąca tuż obok i szczególnie bliska mi duchowo, widzi i czuje to samo? Nigdy nie odważyłem się zapytać. I pewnie nigdy się nie odważę. Zresztą - czy są słowa, którymi można to oddać?

Mając od lat trudności z wykorzystywaniem urlopu w większych kawałkach, próbuję czasem doklejać jeden dzień wolnego do jakiegoś wyjazdu służbowego i spędzić taki dzień w miejscu, które, głównie w mojej wyobraźni, jest w jakiś sposób szczególne.

Gdy zastanawiam się, na czym owa szczególność ma polegać, mam kłopoty: może trochę historii, do tego nieco krajobrazów i widoków, a nade wszystko ludzie, którzy nie żyją rytmem od siódmej do trzeciej, wyznaczanym przez pracę. Aha - jeszcze jedno - koniecznie musi to być dzień roboczy, a nie weekend, pełen fałszujących lokalną atmosferę przybyszów. Już sama podróż - tym razem całkowicie i wyłącznie z własnej woli - to spore przeżycie. Nie znane albo już nie pamiętane krajobrazy sunące za oknem i migocące obce nazwy stacji i stacyjek.

Świadomość krótkości pobytu pozwala - co być może wymaga pewnej umiejętności - na natychmiastowe przełączenie się na "inną długość fali" i cieszenie się swobodą, widokami, przyrodą, urokami krótkiej wędrówki i co tam jeszcze kto lubi...

Praca i cała reszta właśnie co opuszczonej rzeczywistości zostaje w innym wymiarze, który tu po prostu nie istnieje. Wszystko wokół wydaje się nowe i interesujące, co powoduje, że czas biegnie tu wolniej, niebo jest bardziej niebieskie, a jeśli nawet akurat pada i wieje, to deszcz jest tu mniej mokry, a zimny nawet wiatr - radosny.

Dawno nie widziane las, pole i łąka stają się nowym odkryciem. Do tego - gdy ktoś naprawdę ma szczęście - narastanie napięcia przed burzą i następujące po niej nagłe rozładowanie, rześkie powietrze i pospieszne, szybko zanikające strumyki wody. To latem. Zimą zaś - opadające powoli duże płatki śniegu, który leży potem długo nie rozdeptany i nie rozjeżdżony.

Potem jeszcze miejsce, gdzie można usiąść i odpocząć, i doznać dawno zapomnianego uczucia spokoju i jedności ze światem... Jeżeli ktoś na to zasłużył, będzie mógł jeszcze utrwalić te doznania, ujmując na chwilę czyjąś chłodną dłoń, i wierzyć, choćby tak krótko jak trwanie tego dotyku rąk, że ktoś może odbierać świat podobnie jak my. Tylko tyle? - zapytacie. Odpowiem - aż tyle. Na dowód, że nasze, tak bardzo własne światy, mimo wszystko, potrafią czasem choć odrobinę wzajemnie się przenikać...

Mnie się w tym roku jakoś nie udało. Tym większa wasza szansa. Nie przegapcie jej.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200