Na granicy jest strażnica

Tytuł tego felietonu jest zapożyczeniem ze słów pochodzącej z lat pięćdziesiątych, a bardzo wówczas popularnej piosenki, o łatwo wpadającej w ucho melodii i sentymentalno-patriotycznym tekście.

Tytuł tego felietonu jest zapożyczeniem ze słów pochodzącej z lat pięćdziesiątych, a bardzo wówczas popularnej piosenki, o łatwo wpadającej w ucho melodii i sentymentalno-patriotycznym tekście.

Od tamtych lat strażnic i strażników na naszych granicach stopniowo ubywało, aż doszło do tego, że to już nie my, lecz inni obwarowują swoje granice przed nami.

Według wcześniejszych zapowiedzi, z majem tego roku, wraz z naszym wstąpieniem do Unii Europejskiej, zniknąć miały kolejne strażnice na granicach, a Europa miała stanąć przed nami otworem. Gdyby tak się stało, byłaby to jedna z najbardziej spektakularnych i natychmiast odczuwalnych zmian z tego wstąpienia wynikających.

Okazuje się jednak, że niezupełnie tak ma być, a już na pewno nie od razu. Co więcej, wszystkiemu rzekomo winne są komputery, które albo naprawdę ktoś zaniedbał rozbudować, albo które są tylko wygodną wymówką.

Obecna sytuacja na granicach Unii jest wynikiem umów międzynarodowych zawartych w luksemburskiej wiosce Schengen. Po wdrożeniu postanowień pierwszej z nich (w 1986 r.), pojawiło się tyle luk i niejasności prawnych, że zastąpiono ją wkrótce (1990 r.) nowym, lepszym porozumieniem.

Nie przystąpiły do tych układów Zjednoczone Królestwo i Irlandia, które kontrolę na swych granicach utrzymały. Umowy z Schengen objęły natomiast również Norwegię i Islandię, które nie są członkami Unii, ale uczestniczą w Północnej Unii Paszportowej, którą dużo wcześniej zawarły państwa skandynawskie.

Przestrzegania postanowień umowy z Schengen pomaga pilnować - jak to określają Niemcy - "komisarz komputer", czyli specjalny system komputerowy, który pełni rolę wirtualnej strażnicy, panującej nad wszystkimi granicami Unii i sięgającej do strażnic realnych, czyli wszelkiego rodzaju przejść granicznych. Wdrożenie tego systemu, pierwotnie planowane na początek roku 1993, udało się dopiero w marcu 1995 r.

Obsługujący ten system komputer mieści się w Strasburgu i gromadzi informacje o osobach, pojazdach itp. Obecnie jest tego kilkanaście milionów rekordów. Wprowadzenie doń danych następuje wyłącznie poprzez tzw. podsystemy krajowe członków Układu, a nie bezpośrednio na granicach Unii, gdzie strażnicy mogą tylko otrzymywać informacje.

System ten nie jest w stanie obsłużyć większej liczby posterunków niż obecnie i - dla objęcia poszerzonej Unii - wymaga rozbudowy, której koszty szacuje się na blisko 400 mln euro. Pisał o tym zresztą niedawno także nasz macierzysty tygodnik. Wynika z tego tyle, że z pierwszym maja kontrole na granicach unijnych dla nas nie znikną i - co najwyżej - będziemy mogli przepychać się przejściami z unijną tablicą, ale za to podobno nawet z dowodem, zamiast paszportu.

Za to znacznie ciekawsze atrakcje czekają na nas na granicach - by sięgnąć do języka Hrabala - Stanów Zadowolonych. Ci, którzy otrzymają obietnicę wizy w Polsce, zanim urzędnik graniczny naprawdę ich wpuści, zostaną sfotografowani, a powstałe w wyniku tego zdjęcie, wraz z odciskami dwóch palców, będzie zarejestrowane w komputerze. To wszystko będzie się działo w ramach systemu o ładnej nazwie US-VISIT. Dodatkową jego atrakcją ma być w przyszłości samoobsługowe składanie odcisków palców również przy wyjeździe, w celu sprawnego wyłapywania tych, którzy wyjeżdżają, a wcale nie przyjechali, bądź wracają, a przecież w ogóle nie wyjechali.

Jeżeli ktoś zdążył się nieco zdenerwować, czytając ostatnie zdania, niech weźmie jednak pod uwagę i potraktuje jako okoliczność łagodzącą, że tak naprawdę system ten jest jednak kolejnym dowodem naszego bezinteresownego wkładu w ład i bezpieczeństwo tego Świata: realizację i wdrożenie tego systemu nadzoruje przecież niejaki Bob Mocny.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200