Miesiączek

No więc mam mój nowy-stary komputer z powrotem na biurku! "Nowy", bo mu wymieniono płytę główną, "stary", bo obudowa jest dobrze zakurzona po miesięcznym przebywaniu w serwisie. Z felietonu Czarne nieszczęście, czyli Jonasz wiedzą Państwo, że spotkały mnie dwa nieszczęścia, z których drugie, tj. przeinstalowanie Windows 2000, udało mi się załatwić w jeden poranek.

No więc mam mój nowy-stary komputer z powrotem na biurku! "Nowy", bo mu wymieniono płytę główną, "stary", bo obudowa jest dobrze zakurzona po miesięcznym przebywaniu w serwisie. Z felietonu Czarne nieszczęście, czyli Jonasz wiedzą Państwo, że spotkały mnie dwa nieszczęścia, z których drugie, tj. przeinstalowanie Windows 2000, udało mi się załatwić w jeden poranek.

Niestety, pierwsze i oryginalne nieszczęście zamieniło się w sytuację jak z Kafki. Choć z pewnym wariantem nie znanym artyście z Pragi. Nie, żeby zaraz trzeba było napisać współczesną wersję "Procesu", ale z pewnością warte opisania w piśmie dla zarządzających firmami komputerowymi, aby porównali, czy ich serwis działa równie "skutecznie". Przede wszystkim zawsze myślałem, że trzeba słuchać, co klient ma do powiedzenia, bo może mieć rację, a na pewno przekaże informacje, co się przydarzyło. W tym przypadku, co zostało dokumentowane trzema stronicami zapisków techników naprawiających mój komputer, nikt nie słuchał. Może dlatego że klient ma dziwny akcent i pewnie pochodzi z jakiegoś niedorozwiniętego kraju, nie to co my, wspaniali tubylcy. W każdym razie przez 7 dni komputer czekał na łaskę serwisu. Łaska ta objawiła się w fakcie otwarcia komputera i zauważenia, że jeden z układów scalonych na płycie głównej jest spalony. Wybrano najprostsze rozwiązanie - wymiana płyty głównej. Oczywiście nie było jej pod ręką, kolejny tydzień więc oczekiwaliśmy dostawy. Nie mogę tego zrozumieć, bo zawsze wydawało mi się, że serwis powinien mieć części zapasowe, ale widać duszenie kosztów spowodowało, że zapasów się pozbyto. Z fatalnym skutkiem dla skuteczności napraw. Na szczęście płyty w ogóle były dostępne, bo mogło ich zabraknąć, skoro to nowy model komputera.

W czasie tych ponad dwu tygodni wykonałem trzy telefony do centrali, żaląc się na mój los. Dział załatwiający zażalenia jest dobrze wyszkolony, rozmawia z klientem jakby wszystko odbywało się w domu pogrzebowym: powoli, dostojnie, niskim i przyciszonym głosem. A klient chce wyć, bo trzy tygodnie bez komputera produkcyjnego to rzecz niewyobrażalna. Spróbujcie Państwo pozbawić się dostępu do swego biurka, a sami zobaczycie. Tym bardziej że po tych trzech tygodniach okazało się, zgodnie ze wstępną prognozą klienta, iż zepsuty był zasilacz, a raczej wymyślny wyłącznik, który w najnowszych komputerach Macintosh G4 powoduje powolne pulsowanie światełka.

W czasach Internetu łatwo jest sprawdzić na stronach Apple, że podobny problem miało wiele osób. Zawsze po dwu miesiącach używania komputera. Gdy przypomniałem serwisowi tę historię, podając odnośnik do ich własnej strony, to spotkałem się z lekceważącą obojętnością. Była ona zagrana, bo dokumentacja naprawy wykazuje jasno, że wymieniono, tak jak w innych podobnych przypadkach, włącznik wraz z płytką zawierającą układy powodujące pulsowanie światełka. Całkowity koszt naprawy wyniósł 947 USD, nie wliczając kosztu czasu techników - naprawa była gwarancyjna. Prawdopodobnie mój "nowy" komputer kosztował firmę Apple więcej niż wyprodukowanie nowego! Rozumiem teraz, dlaczego pewne firmy, które mogą poszczycić się prawdziwymi sukcesami rynkowymi, tak chętnie wymieniają zepsute komputery na nowe. Od ręki.

Tak oto skończyła się moja miesięczna przypadłość. Mam nadzieję, że się nie powtórzy za miesiąc.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200