Między dawnymi i młodszymi laty

W pierwszej chwili wydawało mi się, że tych dwóch spraw zupełnie nic nie łączy. Teraz, po kilku dniach, widzę jednak, że łączników jest sporo, mimo że epizody, o których myślę, dzieli przepaść czasu.

W pierwszej chwili wydawało mi się, że tych dwóch spraw zupełnie nic nie łączy. Teraz, po kilku dniach, widzę jednak, że łączników jest sporo, mimo że epizody, o których myślę, dzieli przepaść czasu.

Pierwszy z nich miał miejsce prawie 30 lat temu. Młody człowiek odpowiedzialny za stan zapasów pewnej grupy materiałów, a więc także - zamrożonych w nich środków, sprowadził czegoś za dużo, bo przez nieuwagę zamówił dwa razy. Dodatkowo, przez dłuższy czas zaniedbywał sprawę zamiany powstałej nadwyżki na pieniądze, czyli zbycia jej. No i gdy doszło do chwili, kiedy to szef miał przystąpić do comiesięcznej analizy stanu zapasów, nasz bohater postanowił sprytnie przenieść winę na system informatyczny ("na komputer" - jak to się wówczas mawiało), w którym to celu najpierw, posługując się klawiaturą, spreparował na ekranie monitora stosowny obraz, a potem wydrukował go.

W ten sposób miał w ręku podkładkę, czarno na białym dowodzącą, że komputer nie sygnalizował mu tej nadwyżki, a komputery - wiadomo - głównie się mylą.

Szef kupił to wyjaśnienie, ale kartkę z kopią ekranu przesłał do ośrodka obliczeniowego z sarkastycznym komentarzem na temat jakości oferowanych przezeń danych. To poruszyło ambicję twórców systemu, którzy wyczerpawszy bez efektu wszelkie rozsądne środki do wyjaśnienia sprawy, zaczęli analizować samą kartkę. I tu okazało się, że mistyfikacja nie do końca była udana, bo delikwent, układając misterne słupki liter i cyfr na ekranie, pomylił się o jeden znak w prawo czy w lewo.

Kosztowało go to burę od szefa, który z pewnością pamiętał o tym jeszcze przy kolejnej premii.

Druga sprawa jest całkiem świeża, bo sprzed zaledwie kilku tygodni. Pewien otóż, też młody, człowiek prowadził się finansowo niezupełnie zgodnie z oczekiwaniami własnej rodzicielki. Ta zaś, mając być może uzasadnione powody do podejrzeń, kazała mu pokazywać sobie - a jakże - na ekranie komputera - stan rachunku bankowego.

Syn, aby nie wydało się, że rzeczywiste saldo odbiega od oczekiwań, napisał własną nakładkę programową na serwis internetowy banku. Wszystko działało normalnie, tylko saldo było zawsze odpowiednio korygowane, co wystarczało, by pozbawić matkę podstaw do podejrzeń, ale za to wzbudzić je w banku, z którego serwisu korzystał.

Tego nasz nieszczęśnik jednak nie przewidział i potem już akcja była krótka i szybka: policja w domu, zatrzymanie i przesłuchanie. Z enigmatycznych wiadomości nie wynika, czy mieliśmy do czynienia z przestępstwem finansowym czy tylko z ingerencją w działanie systemu. Samego obwinionego, jak mówi lakoniczny policyjny komunikat, "zwolniono po przesłuchaniu".

Gdyby do tego wykrycia nie doszło, po jakimś czasie oskarżenie padłoby zapewne na bank, papierowy wyciąg rażąco odbiegałby od tego, co prezentował jego rzekomy serwis internetowy.

Tak więc obu naszych bohaterów łączy próba przeniesienia winy na technikę, a że sami do tego nieco się przyłożyli, z tejże techniki korzystając, to już inna i - w ich przekonaniu - nie nasza sprawa.

Zastanawiam się jednak, który z nich - na miarę swoich czasów - był w swej przebiegłości bardziej pomysłowy.

W pierwszym momencie wydaje się, że ten współczesny, bo przecież jego zabiegi wymagały sporej, było nie było, wiedzy. Biorąc jednak pod uwagę dzisiejszą powszechność niemal dostępu do komputerów i rzadkość ich występowania przed 30 laty, skłonny byłbym oddać palmę pierwszeństwa temu sprzed lat.

Dziś, co i jak zrobić można przeczytać, jak nie tu, to tam. Wtedy do wszystkiego trzeba było dojść samemu. To zaś nie zmienia jednak faktu, że oba działania były naganne. I to łączy je przede wszystkim.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200