Marmolada, czyli powidła

Jestem człowiekiem łakomym. Szczególnie łasym na słodkości. A już nic tak mnie nie podnieca jak świeżo otwarty, czyli pełny, słoiczek dobrego dżemu. Doceniając wysiłki producentów różnego rodzaju smarowideł na grzanki (z nimi najlepiej zjada się owe słodkości), muszę uznać wyższość domowych wyrobów.

Po prostu, dobra marmolada nie może być za słodka. Tymczasem wyroby fabryczne zawierają prawie sam cukier. Co jest oczywiste, jeśli pod uwagę weźmie się cenę kilograma cukru w porównaniu z ceną kilograma dowolnych, wygotowanych owoców.

Rok temu udało mi się dostać większą ilość (dwa kubły) śliwek, które nad wyraz obrodziły u znajomych (podziękowania Alu i Witku!). W domowej kuchni znalazło się dość garnków do ich wygotowywania. Powstał jednak problem, do czego zapakujemy wyprodukowane powidła. W czasach siermiężnego PRL-u, każda dobra gospodyni domowa odkładała wszystkie fabryczne słoiki oraz słoiczki, gdyż mogły się kiedyś przydać. Ostatnio jednak, w ramach bycia przyjaznymi środowisku, całe szkło w naszym domu sortowane jest do osobnej torby i wrzucane do specjalnego pojemnika. Okazało się, że w domu mamy tylko jeden, mały słoiczek, który jakimś trafem uniknął zagłady. Tymczasem w kuchni ważyło się w dwu olbrzymich garach dobre kilka kilo marmolady, nieco tylko osłodzonej. Palce lizać. Tylko w co ją wsadzić? Jak wiadomo, mężczyźni są najlepszymi zaopatrzeniowcami już od czasu społeczeństw myśliwsko-zbierackich, więc udałem się na poszukiwanie słoiczków. W luksusowym sklepie dla smakoszy Williams-Sonoma wprawdzie słoiczków nie mieli, ale dali wskazówkę, gdzie można je nabyć (półka z tyłu sklepu z tanią żywnością - widać, kto robi dziś jeszcze domowe dżemy). Przy okazji okazało się, że mają półprodukt w puszce do produkcji marmolady z pomarańczy, czyli posiekane owoce bez cukru.

Zakupiwszy puszkę owego specjału trzymałem ją na półce niczym skarb jaki, bo przecież domowy, czyli niezbyt słodki dżem pomarańczowy, to marzenie. W każdym razie dla mnie. Trzymałem ją tak długo, aż prawie zbliżył się kres ważności. W domu jakoś nie było zapału do produkcji (powidła śliwkowe ciągle były na stole), stąd wypadło użyć ją córce. Zrobiła arcydzieło, więc gdy śliweczki wyszły już ze spiżarni, tym razem postanowiłem zrobić kocioł dżemu pomarańczowego. W sklepie W-S okazało się jednak, że puszki z przecierem jakoś słabo sprzedawały się i od jakiegoś są na wyprzedaży. W tym już ich nie ma, ale system komputerowy wykazuje, że w wielu innych mają jeszcze po kilkanaście. Sklepy mogą sobie przesyłać poszukiwany towar. Życzliwa sprzedawczyni, zresztą ta sama, która kiedyś poinformowała mnie, gdzie można kupić słoiczki, zaczęła więc dzwonić. W Arizonie powinno być 16 puszek, na półkach nie było żadnej. W Nowym Jorku powinni mieć kilkadziesiąt, ale w magazynie nie było nawet jednej. W Chicago, Atlancie oraz na Florydzie podobnie. System wykazywał obecność, ale w sklepach fizycznie nic nie było. Tak to rzeczywistość półek sklepowych mija się ze światem wirtualnych systemów magazynowych. Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, dlaczego Wal-Mart wprowadza RFID-y do wszystkich swoich produktów, to teraz powinien już wiedzieć. Marmolada!

Strona internetowa Williams-Sonoma na słowo "marmalade" podaje tylko jeden przepis. Żadnych półproduktów. A śliwki w tym roku nie obrodziły. Przyjdzie obejść się smakiem.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200