Konsultant naukowy

Powierzenie odcinka konsultacyjnego ludziom bez praktycznego doświadczenia to ryzyko bardzo dużego kalibru. Właściwie jedynym usprawiedliwieniem takiej sytuacji jest znajomościowy charakter tego zlecenia.

Lokalny Informatyk bardzo walczył o to, aby do prac wdrożeniowych przy nowym oprogramowaniu pozyskać specjalistę wysokiej klasy. Wiedział, że jeżeli analiza przedwdrożeniowa oraz samo strojenie systemu podczas wdrażania będą zrobione niechlujnie i niespójnie, to cały ciężar nieudanej eksploatacji i użerania się z użytkownikami oraz niezadowoleniem przełożonych przyjdzie znosić właśnie jemu. Dlatego, z czysto egoistycznych pobudek, dążył do zatrudnienia jak najwyższych lotów specjalisty dziedzinowego. Niestety, specjaliści się cenią, co jest oczywiście zrozumiałe, szkoda, że nie dla wszystkich. Szefowie zaczęli nosami kręcić, bo drogo, bo po co przepłacać. W końcu, jak zwykle , stanęło na tym, że przeważyła opcja wytyczona przez przełożonych. Postanowiono do zadania podnająć znanego w środowisku profesora, którego obszar zainteresowań naukowych, objawiony na jego stronie "po trzykroć w", zawierał między innymi (ba, czegóż to on nie zawierał!) procesy wdrażania i bazy danych. Stawkę miał profesor nieco przystępniejszą niż profesjonalny konsultant. I do tego jeszcze jaki tytuł oferował! A poza wszystkim profesor ten był znajomym - no przecież, że Dyrekcji, a nie Lokalnego.

Profesor jak to profesor, lubił mówić, nie lubił słuchać, co Lokalnego doprowadzało do szewskiej pasji. Jednak nie to było najgorsze. Otóż najtrudniej było od profesora wyciągnąć jakieś konkrety. To znaczy, spotkania z użytkownikami, szumnie zwane konsultacjami, były. Zalecenia też były. Generalnie profesor polecał określoną literaturę tematu, której był najczęściej współautorem. I to sobie mieli użytkownicy przyswajać, a dopiero potem ewentualnie dyskutować. Niemniej na konsultacjach fajnie było, bo była kawa, więc czas jakoś mile upływał przy opowieściach o przeszłości, gdyż profesor niezmiernie lubił wspominki.

W konkretnych zagadnieniach było trochę trudniej. Gdy przechodzono od ogółu do szczegółów, zaczynały się problemy, gdyż profesor zazwyczaj wymawiał się tym, że to nie jego dziedzina, że wolałby być ostrożny przy podejmowaniu takiej decyzji, że nie chciałby sam przesądzać sprawy. W sumie takie podejście należy uznać za rozsądne. Skoro gościu się nie zna, to lepiej, że o tym mówi jawnie niż miałby użytkowników sprowadzać na manowce. I zupełnie nie szkodzi, że od profesora bił na odległość brak profesjonalizmu w komercyjnym wydaniu. W końcu nie jego to wina, że nie miał praktyki w zastosowaniach. Bo gdyby ją miał, pewnie byłby w gronie tych specjalistów, których do tego projektu nie wynajęto. A tak przynajmniej użytkownicy skorzystali na kontakcie z człowiekiem o wielkiej kulturze i wiedzy. Otarli się o świat nauki z górnej półki. A co z wdrożeniem? A czy to istotne w tym kontekście?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200