Komputerowe brzuszki

Wiosna zbliża się szybko, a z nią lżejsze ubrania, wypady na plażę, randki - przydałoby się wyglądać dobrze. Niestety, świat dookoła i lustro ujawniają straszliwą prawdę. Komputerowcy są grubi! Im lepszy, tym więcej ma sadła w tzw. oponie. Nie udawajcie, kochani, że nie wiecie o czym mówię: to jest to wyoblenie tam, gdzie kiedyś mieliście pasek.

Wiosna zbliża się szybko, a z nią lżejsze ubrania, wypady na plażę, randki - przydałoby się wyglądać dobrze. Niestety, świat dookoła i lustro ujawniają straszliwą prawdę. Komputerowcy są grubi! Im lepszy, tym więcej ma sadła w tzw. oponie. Nie udawajcie, kochani, że nie wiecie o czym mówię: to jest to wyoblenie tam, gdzie kiedyś mieliście pasek.

Swoją drogą, czy notujecie, jaki rozmiar paska nosicie?! Jako młody człowiek świeżo po ślubie mieściłem się łatwo w dżinsy mojej żony, rozmiar w pasie 29 cali. Do dziś nosi ona ten sam wymiar, co jest dla mnie najgorszą z tortur. A potem tak sobie zwiększałem, aż zatrzymałem się na 38 calach, bo brzuch i tak mi wisi nad paskiem.

Problemem komputerowego tycia zainteresowałem się w okresie pomiędzy 32 a 34 cale. Napisałem wtedy miniprogram pomagający komputerowcom zrzucać wagę poprzez ocenę, ile powinni ważyć. Cóż z tego, że opublikowałem go w mikroPROBLEMACH w roku 1987, skoro sił i wytrwałości wystarczyło mi na dwa lata. Owszem, intensywnym treningiem biegowym oraz ograniczaniem spożycia zjechałem do 80 kilogramów, ale potem jakoś tak nie było czasu, komuna upadła, trzeba było zająć się biznesem... No wiecie, rozumiecie!

Przez ostatni rok starałem się znowu schudnąć. Na początku stycznia 1999 r. po powrocie z Polski (ach, te ciasta świąteczne) ważyłem 214 lbs, czyli 96 kg. Było to mniej niż magiczna setka - przy moim wzroście 6 stóp i jednego cala (184 cm bez kapelusza) o 10 kilo za dużo. W trakcie rutynowego przeglądu lekarskiego (prostata nie wybiera, każdy pan po czterdziestce powinien się badać raz na rok, nie lekceważcie, kochani) zalecono mi schudnięcie. Okazało się, że mam zbyt wysokie ciśnienie, będące pewnie efektem siedzącego trybu życia. Dziś, tj. rok później, ważę już tylko 200 lbs, czyli 90 kg. Aż łza się w oku kręci, gdy przypomnę sobie, że dziesięć lat temu, zjechałem osiem kilo w trzy miesiące... Niestety, z oponą jest prosto. Jak się więcej wkłada niż usuwa, no to tłuszczyk magazynuje się. A jest on wyjątkowo efektywnym sposobem gromadzenia energii.

Nasi przodkowie, którzy ciągle głodowali, przekazali nam geny skutecznego odkładania. Ten, kto odkładał szybciej, miał większe szanse przeżyć. Taka selekcja naturalna odbywała się jeszcze stosunkowo niedawno, jakieś 150 lat temu w Irlandii w czasie masowego głodu związanego z zarazą ziemniaczaną. Nic dziwnego, że dziś potomkowie tych, którzy przeżyli, a potem wyemigrowali do Hameryki, bywają monstrualnie grubi. U nas w Polsce takich grubasów nie zobaczycie Państwo. Dość powiedzieć, że firma Levi's robi dżinsy aż do wymiaru 56 cali... Córka nazywa ich kaszalotami, bo do złudzenia przypominają największego ssaka.

A tymczasem uparta walka o funty toczy się na całego. Wszyscy biegają, jedzą fat-free i robią dobrą minę do złej gry. Jak to ładnie opisał na swojej stronie (patrzhttp://www.fourmilab.com/hackdiet/) założyciel firmy Autodesk Inc., schudnięcie jest prostym problemem inżynierskim. Nie ma żadnej cudownej diety. Hacker's diet polega na kontrolowaniu dopływu energii oraz sprawdzaniu, ile się jej zużywa. W tym celu należy wziąć arkusz i - korzystając z gotowych wzorów - wyliczyć, jaki deficyt spowoduje utratę pożądanej liczby funtów. Obliczenia są strasznie przygnębiające. Aby skutecznie tracić wagę, trzeba dostarczać sporo mniej niż 2 tys. kalorii dziennie. Przed monitorem trudno ćwiczyć, a więc trzeba mniej żreć. Jak mawia zaprzyjaźniony lekarz, w czasie wojny grubasów jakoś nie było. Sądzę, że nie musimy uciekać się aż do tak drastycznych metod, prawda?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200