Jak

Kiedyś nie do pomyślenia było, by czytać książkę selektywnie, tylko we fragmentach. Nawet gdy ktoś nie wytrzymał i zajrzał przed czasem na koniec, by dowiedzieć się, kto zabił, to brnął potem spokojnie przez kolejne rozdziały, by dowiedzieć się, jak do tego doszło i z jakich motywów.

Kiedyś nie do pomyślenia było, by czytać książkę selektywnie, tylko we fragmentach. Nawet gdy ktoś nie wytrzymał i zajrzał przed czasem na koniec, by dowiedzieć się, kto zabił, to brnął potem spokojnie przez kolejne rozdziały, by dowiedzieć się, jak do tego doszło i z jakich motywów.

Za czytających najwięcej uważa się mieszkańców Wysp Brytyjskich, gdzie w przeliczeniu na statystyczną głowę największe na świecie są nakłady prasy i liczba drukowanych książek. Widać to tam nawet gołym okiem: w autobusach, pociągach i metrze sporo podróżnych czyta książki. W tym ostatnim nawet stojąc i trzymając lekturę niemalże na plecach innego pasażera.

Mimo to sprzedawcy książek narzekają tam, że ludzie, coraz częściej pracując w domu albo z domu, mniej podróżują i mniej w związku z tym kupują książek (podobne obawy - z tego samego powodu - wyrażają sprzedawcy garniturów i butów).

Gdy kiedyś pisano książkę, np. o odbiornikach radiowych, to pierwsze jej rozdziały koniecznie musiały traktować o teorii półprzewodników, z jakże ważnym dla sprawy omówieniem różnic między tranzystorami o złączach p-n-p i n-p-n. Do dziś mam amerykańską książkę o komputerach, w której sporo nie tylko o tranzystorach, ale również o lampach elektronowych i tworzeniu - z jednych i drugich - układów wykonujących proste funkcje logiczne.

Teraz jest inaczej; często prosto z mostu zaczyna się od właściwego tematu, co w moim rozpaczliwym geście obrony skutkuje m.in. omijaniem z daleka wszelkich książek, których tytuł zaczyna się od słowa "jak". Bo żadnego w nich osadzenia w kontekście, żadnego wprowadzenia. Po prostu zwyczajne co i jak, ale już niekoniecznie dlaczego.

Powstają w związku z tym schizofreniczne niemal dychotomie, czego przykładem mogłaby być (gdyby takową w ogóle napisano) książka z zakresu porad dla kandydatów na milionerów, zatytułowana "Jak uczciwie zarobić pierwszy milion". Bo - po pierwsze - jest to w sprzeczności z popularnym skądinąd powiedzeniem, które mówi, że to właśnie ten pierwszy milion trzeba ukraść. Po drugie - rozkładając odpowiednio akcenty zdaniowe - tytuł taki można by było jeszcze interpretować i w ten sposób, że skoro pierwszy milion mimo wszystko zarobiło się godziwie, to wcale nie musi tak już być z następnymi.

To jednak, co naprawdę irytuje w książkach, których tytuły zaczynają się od "jak", to - najczęściej bezpodstawna, uzurpatorska postawa autorów, którzy występują w roli wszechwiedzących. Wszechwiedzących, co to obiecują cudowne, acz trudne do sprawdzenia efekty. Bo jeżeli ktoś np. nie nauczy się czegoś, o czym akurat traktuje takie dzieło w deklarowanym w tytule okresie ("Jak nauczyć się chińskiego w trzy godziny"), to zawsze można mu zarzucić, że albo zbyt mało się do tego przykładał, albo w ogóle jest zbyt mało pojętny...

Zresztą, gdyby nie obietnica zawarta zawsze w drugiej części takiego tytułu, kto zechciałby po taką książkę w ogóle sięgnąć? Co więcej - ta właśnie, druga część tytułu musi równoważyć pierwszą, złożoną z samego słowa "jak" i wskazywać, że postawione w niej zadanie tylko z pozoru może wydawać się trudne, a autor zna tajemniczy sposób, po który sięgając osiągniemy cel bezproblemowo i nawet wbrew własnej woli.

Aby poprawić wreszcie sytuację, sprawę trzeba wziąć we własne ręce, położyć je na klawiaturze i napisać solidne dzieło o książkach z nielubianymi tytułami. Opatrzyć pokaźnym wstępem, wyjść od bambusów i papirusów, zahaczyć o Gutenberga i stopniowo przejść do upatrzonego tematu. Zostaje, co prawda, jeszcze wymyślić tytuł...

Już wiem. Najlepszy będzie "JAK unikać książek o tytułach zaczynających się od jak". I felietonów też.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200