Informatyczna lustracja

Z wielkim zainteresowaniem wczytywałem się w październikową prasę fascynującą się sprawą pozornego, jak sądzę, "zakończenia" kontraktu z firmą Bull. Pozornego? Oczywiście, ponieważ, już niektórzy z komentatorów przyznają, że sprawa będzie się dalej ciągnęła latami już w naszym, polskim sosie.

Z wielkim zainteresowaniem wczytywałem się w październikową prasę fascynującą się sprawą pozornego, jak sądzę, "zakończenia" kontraktu z firmą Bull. Pozornego? Oczywiście, ponieważ, już niektórzy z komentatorów przyznają, że sprawa będzie się dalej ciągnęła latami już w naszym, polskim sosie.

Podawany jest termin dziesięciu lat, bowiem tyle właśnie trwa wdrażanie takich systemów na Zachodzie. Wiadomo, że Polak, mimo iż mądry po szkodzie, to jednak potrafi. Tak więc jednym tchem z tymi dziesięcioma latami podawana jest informacja optymistyczna - może już za rok, najdalej dwa system ruszy. ...Zatem nauka już idzie w las!

W każdej z przeczytanych diagnoz stanu upadłości doszukałem się wniosków, z którymi trzeba się zgodzić. Kiedy czytam, że padająca na własnym wolnym rynku państwowa (czytaj - socjalistyczna) organizacja z całą bezwzględnością wykorzystała "brak profesjonalizmu (rozumiem naszych decydentów i fachowców) od momentu przygotowania dokumentów wyjściowych, poprzez podpisanie umowy i dalsze prowadzenie przedsięwzięcia", to podpisuję się pod tym stwierdzeniem obu rękami. Można rzecz jasna mówić jeszcze o wykorzystywaniu naiwności, ale już tylko, co nic nie znaczy, "stosunkowo młodego systemu polityczno-ekonomicznego", ponieważ za nim zwykle kryją się doświadczeni gracze, którzy przez całe życie bardziej skupiali się na układach niż na pracy.

Czytając kolejne nowinki obalające mity i naświetlające rzeczywistość ciągle jednak odczuwałem pewien niedosyt. Co jest prawdziwą przyczyną niepowodzenia kontraktu, który powinien być w centrum zainteresowania wszystkich obywateli? Kontraktu, w wyniku którego miał powstać system znacznie ograniczający "szarą sferę" gospodarki. Kontraktu, który "z góry był skazany na niepowodzenie, bo zbyt wielu ludziom przeszkadzał". Zgadzam się, że takie stwierdzenie jest nonsensowne. Wreszcie przemknęła mi przez głowę myśl, najpierw mglista, z czasem przybierająca kształt pewnika.

Poltax - to projekt w starym stylu. W stylu długoletnich Programów Rządowych (tzw. PR) realizowanych za czasów realnego socjalizmu. Programów haseł, wokół których kłębił się kto mógł, aby załapać jak najwięcej forsy dla siebie i swojego otoczenia. Gdzie tabuny pracowników akademickich różnych stopni robiły przede wszystkim tzw. karierę naukową. Programy Rządowe nie obligowały nikogo do niczego, a już z pewnością nie do przedstawiania ostatecznych wyników własnej pracy. Co więcej, im bardziej negatywne były wnioski płynące z bieżącego etapu prac, tym większa była szansa na ich przedłużanie, a nawet całkowitą zmianę założeń i realizację projektu od początku. Jeśli więc w Programie Rządowym Poltax możliwe stało się odebranie systemu bez jego wdrożenia, to oznaczało, że strona polska zgodziła się na warunki realizowania czystej, w istocie, fikcji. Nasi francuscy przyjaciele z genialną intuicją wyczuli ducha wielkiego, polskiego Programu Rządowego. O to naprawdę nie możemy mieć do nich pretensji!

No właśnie! Czy w ogóle możemy mieć do kogoś pretensje? Przecież jeśli będziemy ścigać winnych, to zniżymy się do poziomu "lustratorów od siedmiu boleści". To niemoralne, nieetyczne, nietolerancyjne - jeszcze nie daj Boże, Europa, a w szczególności Galia zamknie przed nami drzwi. Wszyscy chcieli jak najlepiej. Nie udało się! Trudno! Teraz tylko pozostaje przyjrzeć się, JAK sprawę spartolono.

Nie zgadzam się! JAK utopiono 88 mln USD w Wielkim Projekcie Rządowym wiadomo, z prawie każdego tekstu, które, o dziwo, dopiero teraz pojawiły się jak grzyby po deszczu (czyżby cenzura działała nadal?). To sprawa przerażającej niekompetencji i nieodpowiedzialności ludzi, którzy byli z obu wysokich stron uwikłani w podpisanie i realizację Wielkiego Projektu. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby zawalił się most albo wieżowiec zbudowany za takie pieniądze. Czy też nie interesowałoby nas KTO za to odpowiada?

Odpowiedź jest niezwykle istotna, zwłaszcza w sytuacji gdy w naszym kraju będą realizowane coraz większe projekty informatyczne. Czy za każdym razem będziemy się uczyć na błędach? Niech już może ludzie, którzy nie mają pojęcia o ich realizacji nie maczają w nich rąk. Służba zdrowia ma swoje Izby Lekarskie, które są w stanie ocenić, czy lekarz popełnił błąd. Może warto takie ciało, o wysokim autorytecie utworzyć przy PTI lub PIIT. Dawałoby ono przede wszystkim świadectwo wysokich kompetencji tym, którym udało się doprowadzić wielkie projekty do szczęśliwego końca, ale również badałoby sprawy cuchnące.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200