Iluzja aluzji

No i stało się. Mimo protestów opinii publicznej oraz zgryźliwych komentarzy prasy, w trakcie rozgrywek Super Bowl (puchar futbolu amerykańskiego) telewizja wyemitowała reklamę odkurzaczy, w której Fred Astaire tańczy z elektryczną miotłą. Teraz pewnie Czytelnicy zaczną mnie uważać za fantastę i reklamiarza (w najgorszym rozumieniu tego słowa), bo przecież gentleman parkietu umarł był parę lat temu, a jeśli nawet sprzedał się reklamie, to cóż w tym dziwnego, chyba tylko fakt, że ktoś potrafił staruszka zmusić do wykonywania wygibasów.

No i stało się. Mimo protestów opinii publicznej oraz zgryźliwych komentarzy prasy, w trakcie rozgrywek Super Bowl (puchar futbolu amerykańskiego) telewizja wyemitowała reklamę odkurzaczy, w której Fred Astaire tańczy z elektryczną miotłą. Teraz pewnie Czytelnicy zaczną mnie uważać za fantastę i reklamiarza (w najgorszym rozumieniu tego słowa), bo przecież gentleman parkietu umarł był parę lat temu, a jeśli nawet sprzedał się reklamie, to cóż w tym dziwnego, chyba tylko fakt, że ktoś potrafił staruszka zmusić do wykonywania wygibasów.

Otóż proszę Państwa, Freda Astaire nikt nie pytał o zgodę ani nie pogonił do tańczenia! Wystarczyło, że zgodę wyraziła małżonka zmarłego artysty, która zarządza jego spuścizną - w tym także prawami do wielu filmów i wizerunku tancerza. Cała reszta to tylko magia komputerowej animacji. Wybrano parę scen, w których Fred Astaire tańczy na schodach - w jednej z nich rzeczywiście chyba korzystał z miotły jako z elementu choreograficznego. Po czym metodą dobrze znaną z filmów Lucasa i Spielberga zamieniono oryginalną miotłę na tę reklamowaną, elektryczną.

Złudzenie jest pełne. Fred Astaire jak żywy macha nowoczesnym odkurzaczem, którego nigdy nie miał w ręku. Jakby taki film przedstawić w sądzie jako dowód, to trudno byłoby dyskutować. Wszystko pasuje: cienie są tam gdzie trzeba, refleksy od reflektorów, elektryczna miotła fruwa razem z artystą jak zaczarowana.

Dlaczego więc opinia o oszustwie? Przecież "udoskonalone" sceny tańca na schodach niczym nie dają znać, że zostały spreparowane. Może właśnie dlatego ludzie poczuli się oszukani! Fred Astaire nigdy nie występował w reklamach, bardzo dbał o swój image. Myślę, że gdyby mógł, pewnie nie zgodziłby się na takie występy. Cóż, nie ma prawa głosu.

Ta sytuacja przypomniała mi, że żyjemy w kreowanej komputerowo rzeczywistości. Niedawno okazało się, że jedna z okładek National Geographic została zmanipulowana. Coś tam usunięto, coś przesunięto, a wszystko, jak tłumaczyła się redakcja, dla ładniejszego efektu końcowego. W Polsce taka przeróbka pierwszy raz zdarzyła się bodaj w nie wychodzącym już tygodniku "Spotkania", gdy chcąc przedstawić samotność jakiegoś polityka, usunięto z ław parlamentarnych wszystkich jego sąsiadów. Jak łatwo się domyśleć, jest to stosunkowo prosta operacja wymazywania i kopiowania, którą na wskanowanym zdjęciu może zrobić właściwie każdy. Szczególnie, jeśli będzie ono reprodukowane w gazecie z dużym rastrem.

Wspomniany Lucas "poprawił" teraz oryginalne "Wojny Gwiezdne". Okazało się, że kiedy robił film, to wielu efektów specjalnych nie można było zrealizować. Wspominał o tym zresztą w wywiadach dwadzieścia lat temu. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, że poprawiony i uzupełniony film może być takim sukcesem kasowym. Okazuje się, że wszyscy chcą obejrzeć, co też udało się jeszcze zmalować.

Proszę zauważyć, jak to choroba poprawiania przeszłości rozprzestrzenia się. Niewinne kolorowanie starych czarno-białych filmów przeszło właściwie bez echa, ba - wielu młodych ludzi uważa, że Bergman i Bogart żegnali się wśród kolorowych mgieł na lotnisku w Casablance. Teraz okazuje się, że Astaire lubił tańczyć z odkurzaczem. Kto następny? Nie trzeba będzie wiele wysiłku, by "Krzyżacy" zareklamowali zegarek. I tak go już było widać.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200