Historia Ż - po raz drugi

Pewne tematy są chyba nieśmiertelne. W każdym razie ja od nich uciec nie mogę. Nawet jeśli próbuję.

Pewne tematy są chyba nieśmiertelne. W każdym razie ja od nich uciec nie mogę. Nawet jeśli próbuję.

Ot, weźmy przypadek litery Ż. Już to kiedyś, nie tak zresztą dawno temu, opisałem w felietonie (1): w języku polskim mamy taką jedną literkę, która jest tylko nasza. To znaczy, szperając tu i ówdzie, pewnie doszukalibyśmy się jeszcze drugiej, czyli Ł. Ale ta druga występuje także jako symbol funta brytyjskiego, co w dzisiejszych czasach kolonizacji Wysp przez Polaków urasta do rangi symbolu. Z literą Ż takiego problemu nie ma. Jest ona nasza i tylko nasza. Rdzennie polska, bardziej niż wódeczka, bigos, wierzby płaczące oraz bociany.

W poprzednim felietonie na temat Ż skoncentrowałem się na technicznych aspektach jej wyjątkowości. Było prawdziwym nieszczęściem, że do nazwania podstawowego glifu, odpowiadającego literze zet z kropką u góry, wzięły się koncerny zagraniczne. Wprawdzie nie jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, ale wydawało mi się bardzo dziwnym, że to właśnie Niemcy próbowali nazywać naszą literę. Działo się to przed wstąpieniem naszego kraju do UE i dlatego zapewne nikt nie konsultował z nami problemu. Ostatecznie, skoro oscypek może być robiony tylko w Polsce, to niby dlaczego podobne zastrzeżenie nie powinno dotyczyć naszej litery? Przecież serów jest na świecie znacznie więcej niż liter! Mam nadzieję, że niestrudzony Adam Twardoch, znany działacz ATypI (2), postawi tę sprawę na właściwym forum i że litera Ż zostanie uznana za polskie dobro narodowe.

Uznana zostanie, gdy wreszcie w Polsce sami ze sobą dojdziemy do ładu i zadecydujemy, jak właściwie chcemy ją pisać i drukować. Myślę tutaj o rzadkim, ale jednak czasami stosowanym wariancie - zamiast kropki, mającym poprzeczną kreseczkę, przekreślającą literę. Osobiście jestem zwolennikiem tego wariantu, szczególnie w fontach ozdobnych oraz tytułowych, z samymi kapitalikami. Wśród ponad trzech tysięcy krojów, które zlokalizowałem, tylko kilkanaście razy zdecydowałem się na ten wariant. W ciasno pisanych tekstach takie Ż pozwala znacznie oszczędzić miejsce. A jeśli w danym kroju są tylko kapitaliki, no to nie ma w nim na ogół kropki nad i, więc nie wiadomo, jak duża powinna być ona nad Ż. Wprawdzie technologia umożliwia obecnie wariantowe zrobienie danego glifu, ale niestety większość oprogramowania nie pozwala na stosowanie różnych postaci liter. Technologia komputerowa jest wspaniała. W foncie standardu OpenType może być teoretycznie ponad 64 tysiące glifów. Ale prawie nikt jej nie wykorzystuje. W praktyce fonty mają tylko trzysta kilkadziesiąt znaków łacińskich.

Powyższe rozważania nie są problemem akademickim, tylko jak najbardziej wziętym z życia. Dostałem ostatnio list, w którym uważny typofil, a może już typoholik (3), reklamował fakt, że w kroju Engravers Gothic, który znalazł na sieci w największym sklepie internetowym z fontami, podobno była kropka nad zet. Tymczasem w foncie mojej roboty jest kreseczka. Z ciekawością zajrzałem do MyFonts (4), ale okazało się, że w oferowanym przez nich foncie Ż w ogóle nie ma - zamiast niego pojawia się pusty kwadracik. Jednak klient nasz pan i w kilka minut zrobiłem wariant fontu z kropkowanym Ż. Nie wiem, czy klient był wreszcie zadowolony, bo więcej się nie odezwał. Tak to jest z klientami, że narzekają, ale gdy spełnić ich życzenia, to milkną.

Mam nadzieję, że bez stawiania przysłowiowej kropki nad i, to jest chciałem powiedzieć nad ż, problem zostanie sam rozwiązany przez życie. Za jakiś czas nikt już nie będzie pamiętał wariantu z kreseczką. Szkoda mi kreseczki.

(1)https://www.computerworld.pl/artykuly/32521/Historia.Z.html

(2)http://www.atypi.org

(3)http://www.typophile.com/node/20733

(4)http://www.myfonts.com/fonts/bitstream/engravers-gothic/

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200